W piątek Ministerstwo Zdrowia ogłosiło 900 nowych przypadków, łączna liczba zakażonych w Polsce przekroczyła 61 tysięcy.
Dla osób badających sytuację pandemiczną, liczy się średnia tygodniowa, która niestety w ciągu ostatnich czterech tygodni stale rośnie. Zaczynamy wchodzić na niepokojący poziom – wskaźnik reprodukcji wirusa zbliża się do wartości 1,3 – co oznacza, że z każdych dziesięciu chorych, po tygodniu przybywa nam trzynastu, po kolejnym – trzydziestu, po kolejnym 40 itd. W tym momencie mamy najwyższą od początku epidemii w Polsce liczbę aktywnych przypadków – ponad 17,5 tysiąca. Szybciej przybywają nowi pacjenci, niż poprzedni zdążą wyzdrowieć. Rośnie także szybko liczba hospitalizacji, co oznacza, że nierzadko są to przypadki objawowe, a nie łagodne czy bezobjawowe.
Cały czas zastanawiamy się, na jakim etapie pandemii jesteśmy.
Pytania o to, którą fazę mamy, są bez sensu. O drugiej można mówić dopiero wtedy, gdy przejdzie pierwsza, to logiczne. A my tę pierwszą zatrzymaliśmy dzięki lockdownowi. Udało się ją opóźnić, ale po zdjęciu ograniczeń powróciła. Druga fala przychodzi wtedy, gdy chorobę przeszło co najmniej 30-40 proc. społeczeństwa. A u nas zakaziło się nie więcej niż 5-6% czyli około 2 mln ludzi.
Czy regionalizacja obostrzeń to dobre rozwiązanie?