Według WHO, koronawirus SARS-CoV-2 doprowadził w ciągu ponad pół roku do zakażenia co najmniej 21 milionów osób i ponad 750.000 zgonów na całym świecie. Skutki zdrowotne i ekonomiczne pandemii stanowią poważne wyzwanie praktycznie dla wszystkich krajów. Blokady, ograniczenia w kontaktach, praca zdalna, czy w ogóle jej utrata, brak możliwości brania udziału w zajęciach szkolnych stały się ogromnym utrapieniem dla wszystkich społeczeństw, także psychicznym. Dlatego wszyscy poszukują rozwiązań, które pozwolą na uniknięcie drastycznych środków, a ograniczą rozpowszechniania się wirusa.
Mimo, że nadal wiele spraw dotyczących koronawirusa pozostaje dla nas niewiadomą, świat nauki już dość dokładnie określił drogę rozprzestrzeniania się infekcji. Wirus rozprzestrzenia się przez powietrze, a szanse na zarażenie się przez kontakt z zanieczyszczoną powierzchnią są znikome. Osoby zarażone mówią, krzyczą, śpiewają, kaszlą, kichają i wówczas rozpylają w powietrzu krople silny w których podróżuje SARS-CoV-2. Ponieważ krople te są stosunkowo duże i ciężkie, szybko opadają na ziemię i mogą pokonać jedynie bardzo krótkie odległości w powietrzu. Na tym założeniu opiera się zalecenie utrzymania bezpiecznej odległości, którą określono na 1,5-2m. Tyle, że to zalecenie WHO zostało stworzone 90 lat temu i przy obecnym stanie wiedzy wydaje się niewystarczające, zwłaszcza w sytuacji, gdy osoby zakażone i zdrowe przebywają przez dłuższy czas razem w jednym pomieszczeniu. Czego przykładem zdaje się być próba chóru Skagit Valley Chorale. Uczestniczyło w niej 61 osób. Próba trwała dwie i pół godziny. Mimo, że członkowie chóru zachowywali środki ostrożności, dezynfekowali dłonie, powstrzymywali się od podawania rąk i uścisków, 33 osoby zachorowały, a dwie zmarły. Śledczy doszli do wniosku, że wirus mógł rozprzestrzeniać się w aerozolach powstających podczas śpiewu. I choć nie mogli wykluczyć przenoszenia się wirusa przez przedmioty lub duże kropelki, to kolejne dowody wskazują na to, że wirus SARS-CoV-2 może rozprzestrzeniać się za pomocą maleńkich kropelek zwanych właśnie aerozolami, które jak dowodzą holenderscy naukowcy, mogą unosić się w powietrzu nawet przez 9 minut. W celu powstrzymania rozprzestrzeniania się za pośrednictwem unoszących się w powietrzu cząsteczek aerozolu badacze zalecają nie tylko dalsze noszenie masek, ale przede wszystkim dobrą wentylację wewnątrz pomieszczeń.
Na inny aspekt rozprzestrzeniania się wirusa za pomocą aerozoli zwraca uwagę indyjsko-niemiecki zespół badawczy. Może on stać się szczególnie ważny w nadchodzącym sezonie grypowym – to wilgotność powietrza w pomieszczeniach. Fizycy z Instytutu Badań Troposferycznych (TROPOS) w Lipsku i Krajowego Laboratorium Fizycznego CSIR w New Delhi od lat badają właściwości fizyczne cząstek aerozoli, aby lepiej oszacować ich wpływ na jakość powietrza lub powstawanie chmur. „W badaniach nad aerozolami od dawna wiadomo, że główną rolę odgrywa wilgotność powietrza: Im bardziej wilgotne jest powietrze, tym więcej wody przylega do cząsteczek i tym samym mogą one szybciej rosnąć. Byliśmy ciekawi, jakie badania zostały już na ten temat przeprowadzone”, wyjaśnia dr Ajit Ahlawat z firmy TROPOS.
Zespół poddał ocenie 10 najważniejszych międzynarodowych badań przeprowadzonych w latach 2007-2020, dotyczących wpływu wilgotności na przeżywalność, rozprzestrzenianie się i zakażenie czynnikami chorobotwórczymi grypy i koronawirusami SARS-CoV-1, MERS i SARS-CoV-2. Z analizy wynika, że wilgotność powietrza wpływa na rozprzestrzenianie się koronawirusów. Mimo że niska wilgotność powoduje szybsze wysychanie kropel zawierających wirusy, trwałość wirusów nadal wydaje się być wysoka. Zespół doszedł do wniosku, że: „Jeśli względna wilgotność powietrza w pomieszczeniach jest niższa niż 40 procent, cząsteczki emitowane przez zakażonych wchłaniają mniej wody, dzięki czemu pozostają lżejsze, utrzymują się w powietrzu dłużej i mają większy zasięg w pomieszczeniu, co bardziej naraża na ich wdychanie osoby zdrowe. Dodatkowo, niska wilgotność powietrza powoduje, że błony śluzowe w naszych nosach są suche i bardziej przepuszczalne dla wirusów”, podsumowuje dr Ajit Ahlawat.
Nowe ustalenia są szczególnie ważne w nadchodzącym sezonie zimowym na półkuli północnej, kiedy to miliony ludzi będą przebywać w ogrzewanych pomieszczeniach. „Podgrzewanie powietrza powoduje spadek jego wilgotności. Dlatego w zimnych i umiarkowanych strefach klimatycznych, w sezonie grzewczym klimat wewnątrz pomieszczeń jest zazwyczaj bardzo suchy. Może to sprzyjać rozprzestrzenianiu się koronawirusów”, ostrzega prof. Alfred Wiedensohler z TROPOS.