– To jest moment Europy. 27 grudnia rozpocznie się szczepienie w całej Unii. Razem chronimy naszych obywateli. Razem jesteśmy silniejsi – zapowiadała wprowadzenie pierwszej szczepionki przeciw pandemii przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen.
To miał być tryumf coraz liczniejszych głosów, które domagały się przyznania większych kompetencji Brukseli w sprawach sanitarnych. Jednak trzy tygodnie od tej deklaracji nastroje są zupełnie inne. Zaczynając od samych Niemiec, ojczyzny von der Leyen. Tu Angela Merkel znalazła się pod falą ataków, dlaczego powierzyła szczepienia Brukseli.
– W interesie Niemiec leży, aby wszystkie kraje UE uzyskały równy dostęp do szczepionki. Jesteśmy otoczeni państwami członkowskimi, należymy do jednolitego rynku i strefy Schengen. Duża liczba zaszczepionych u naszych sąsiadów jest więc w interesie Niemiec – broniła się we wtorek po konsultacji z premierami landów kanclerz.
Dwa miliony tygodniowo
Wyzwanie Unii rzuciła Wielka Brytania. Kondycja sanitarna królestwa, które 31 grudnia ostatecznie uwolniło się od europejskich regulacji, jest co prawda tragiczna: po części z powodu pojawienia się nowej, bardziej zakaźnej mutacji wirusa tylko w środę Covid złapała rekordowa liczba 60 tys. osób, przeszło 800 Brytyjczyków zmarło. Zmieniając radykalnie dotychczasową politykę Boris Johnson musiał więc ogłosić przynajmniej do połowy lutego niemal całkowity lockdown. Ale jednocześnie władzom udało się już zaszczepić 1,3 mln osób, zaś odpowiedzialny za walkę z pandemią Nadim Zahawi zapowiedział, że w ciągu sześciu tygodni preparat otrzyma dalsze 12 mln osób. Po drugiej stronie oceanu remedium otrzymało zaś ponad 5 mln Amerykanów, jedna trzecia wszystkich wakcyn udzielonych na świecie.