Jan Pawlicki: PiS nie potrafi tworzyć kultury

Prawo i Sprawiedliwość nie buduje instytucji, lecz je kolonizuje, podporządkowuje – od kultury przez media po sądownictwo. Po utracie władzy wajcha zostanie przełożona, co pewnie poskutkuje dalszym osłabieniem struktur państwa. Rozmowa z Janem Pawlickim, Producentem telewizyjnym

Publikacja: 06.10.2023 10:00

Jan Pawlicki: PiS nie potrafi tworzyć kultury

Foto: M.Obara/PAPO

Po co prawicy krucjata przeciwko „Zielonej granicy”?

Nie wiem. Rozumiem kalkulacje wyborcze, ale całościowo to wzmożenie przynosi więcej szkody niż pożytku. Nawet jeżeli uznamy, że film nieco karykaturalnie i jednostronnie przedstawia działania Straży Granicznej, policji i wojska, co może przynieść Polsce szkody wizerunkowe na świecie, to w imię czego dokładać do tego i utrawalać stereotyp kraju, w którym politycy piętnują twórców niczym w PRL? Właśnie tym m.in. różnimy się od ruskiego miru, że u nas wolno artystom wypowiadać się przeciwko władzy, krytykować działania służb państwowych i robić o tym filmy, sztuki czy pisać książki.

Czytaj więcej

Marcin Giełzak: „Zielona granica” - część prawdy, którą warto zobaczyć

A sam obraz?

Nie jest to dzieło antypolskie. Film Holland jest publicystyką, nie jest to żadne wielkie kino, tylko dość płytki manifest. Bohaterowie są wycięci z papieru i odgrywają swoje role zgodnie z kliszami utrwalonymi w liberalno-lewicowej bańce. „Zielona granica” jest przepełniona tandetnym moralizatorstwem i dydaktyzmem, którego w kinie nie cierpię. Ale nawet manifest powinien być zrobiony na tyle sprytnie, żeby widz uwierzył w filmową rzeczywistość. Wschodnią Polskę zamieszkują przybysze z Warszawy, ewentualnie jacyś chrząkający tubylcy ukazani może przez minutę. Dlatego film uważam za plastik, ale działanie polityków PiS, wypowiedzi prezydenta czy ministrów tylko nakręcają mu darmową promocję, dokładnie tak samo jak pamiętne twitterowe wpisy małopolskiej kurator oświaty Barbary Nowak odradzającej uczniom oglądanie „Dziadów” w reżyserii Mai Kleczewskiej. Efekt? Bilety wyprzedane na pół roku do przodu.

„Zielona granica” jest przepełniona tandetnym moralizatorstwem i dydaktyzmem, którego w kinie nie cierpię

Jan Pawlicki, producent telewizyjny

Pytam o to, bo ideowo jest pan związany z prawą stroną. Ale najbliżej panu do prawicowica, konserwatysty czy może pisowca?

Chyba najlepsze określenie to pozbawiony złudzeń konserwatysta. To ono najlepiej oddaje moje podejście do spraw publicznych. Konserwatysta to ktoś, kto rozumie, jak ważna jest dłuższa perspektywa w uprawianiu polityki. Wie też, że bardzo trudno za jej pomocą narzucać ludziom moralność. Są takie spory, które na płaszczyźnie politycznej są nierozstrzygalne, bo przynależą do sfery wartości, autonomicznej dla każdego wolnego człowieka. Konserwatysta to więc ktoś zdający sobie sprawę ze słabości instytucji i polityki. Bynajmniej nie oznacza to braku wierności zasadom, a jedynie świadomość tego, że aby mogły one funkcjonować, potrzebne jest minimum wspólnych wartości, które zapobiegną rozkładowi wspólnoty. Właśnie minimum, a nie maksimum. Nie wymagajmy od ludzi i nie narzucajmy im jedności moralno-politycznej, bo to oznaczałoby tyranię.

Słabość instytucji – to brzmi jak imposybilizm. PiS pokazuje, że można go przełamać.

Mówimy tu o bardzo krótkiej perspektywie. Prawicowiec czy konserwatysta powinien myśleć szerzej. Prawo i Sprawiedliwość nie buduje instytucji, a je kolonizuje, podporządkowuje – od kultury, przez media, po sądownictwo. Te instytucje będą sprzyjać PiS-owi tak długo, jak będzie rządził. Po utracie władzy wajcha zostanie przełożona, co pewnie poskutkuje dalszym osłabieniem struktur państwa.

Każdy poważny, demokratyczny kraj musi mieć instytucje, które nie tyle będą niezależne od polityki, o ile polityka będzie prowadzona tak, by mogły one funkcjonować w oderwaniu od wyników ostatnich wyborów. Partia Kaczyńskiego tego nie gwarantuje, a – co więcej – wprowadza logikę resentymentu. To środowisko miało poczucie wykluczenia, braku wpływu na mainstream w tych latach, gdy było w opozycji. Postanowiło się odwinąć, uniemożliwiając tym samym kontynuację w przekazywaniu kompetencji i władzy po zwycięstwie wyborczym. Owszem, może i jest to skuteczne, ale z punktu widzenia obywatela to żaden wyznacznik. Mam gdzieś ich skuteczność, ja bym chciał, żeby politycy przestrzegali zasad.

Pan nigdy nie wpadł w logikę resentymentu?

Gdy PiS w 2015 roku wygrał wybory, miałem poczucie satysfakcji, że po latach rządów Platformy Obywatelskiej pojawiła się szansa na przełamanie układu władzy, który wydawał się zabetonowany. Państwo miało już zawsze zostać zdominowane przez liberałów, a prawica skazana na marginalizację. Dobre nastawienie wzięło się u mnie także z planów, jakie zaplecze intelektualne PiS-u wówczas przedstawiało. W polskiej polityce – po wejściu do UE i NATO – wypalił się zapał reformatorski. Po aferze Rywina mieliśmy do czynienia z ostatnim impulsem naprawy państwa, również na prawicy. To były pozytywne bodźce. Po ośmiu latach rządów PO zamierzenia PiS wydawały się szansą – złudną, jak się okazało – na kolejny taki impuls. Może gdyby Kaczyński musiał zawiązać koalicję, to wymagałoby to od niego pójścia na kompromis. Ale że zgarnęli całą pulę, okazało się to niemożliwe.

Czytaj więcej

Jacek Nizinkiewicz: PiS bije w Agnieszkę Holland

A teraz dostrzega pan gdzieś nadzieję na następny punkt zwrotny?

Wybuch pełnoskalowej wojny w Ukrainie na pewno nim był. I choć, oczywiście, jest to tragiczne wydarzenie, to można je przekuć w pozytyw. Mam na myśli poważne potraktowanie własnego bezpieczeństwa; refleksję, że być może przyjdzie nam bronić swojej niepodległości. Niekoniecznie z bronią w ręku, ale właśnie dlatego potrzeba perspektywy wykraczającej poza doraźny spór, żeby całe państwo – nie tylko wojsko – mogło się przygotować do obrony. Chodzi tu o szeroko rozumianą odporność państwa i świadomość, że za bezpieczeństwo odpowiadamy wszyscy: na poziomie przedsiębiorstw, gmin, powiatów, wspólnot sąsiedzkich. Nie da się tego przygotować organizacyjnie w cztery lata. Liczę, że tu mamy już trwały konsensus. Mimo że kampania wyborcza wygląda tak jak wygląda, to nie wierzę, że jeśli opozycja wygra wybory, to cofnie plany modernizacyjne sił zbrojnych zapoczątkowane przez ekipę Jarosława Kaczyńskiego.

Co jeszcze przez te osiem lat udało się prawicy? Mniej pytam o konkretne ustawy, bardziej o duże projekty intelektualne i polityczne.

Trudne pytanie. Wydaje mi się, że to, co prawicy się udało, to dowartościowanie Polski poza dużymi miastami. Nie chcę używać słowa „prowincja”, bo brzmi ono deprecjonująco. Ideowy program Platformy Obywatelskiej był oparty na aspiracji. Na zasadzie: chcemy być jak Europejczycy, więc musimy się wyzbyć tego, skąd jesteśmy. A Prawo i Sprawiedliwość przyszło i powiedziało: zaraz, zaraz, przecież możecie być i Europejczykami, i zachować własną tożsamość. W tym sensie jest to pozytyw, bo Polacy, będąc zwolennikami członkostwa w Unii Europejskiej, chcą być Polakami. I PiS to wyczuł. Oczywiście, to nie jest projekt, ale pewnego rodzaju ideowa korekta, która przełożyła się także na narracje innych formacji.

Gdy chodzi zaś o bardziej materialne sprawy, to przychodzą mi na myśl siły zbrojne. Sam jestem oficerem Wojsk Obrony Terytorialnej i cieszę się, że po dekadach udało się pozbyć sowieckiego sprzętu. Przychodzą mi na myśl również sprawy energetyki – nie jestem tu wprawdzie ekspertem, ale jeśli do skutku dojdzie budowa dużych i małych elektrowni jądrowych, którymi zajmuje się Orlen, zmieni to na dekady sytuację Polski w tym obszarze.

To, co prawicy się udało, to dowartościowanie Polski poza dużymi miastami

Myślałem, że będzie mowa o historii, bo tu lewica i liberałowie oddali pole konserwatystom. Teraz nawet konkretne przedmioty w szkole kojarzą się z prawicą.

Proszę zauważyć, że trend zwrócenia się ku kultywowaniu pamięci historycznej – który jest mi bardzo bliski – to w głównej mierze zasługa nie samego PiS-u, ale ruchów oddolnych, często inicjowanych przez młodzież czy kibiców piłkarskich. Myślę tu na przykład o upamiętnianiu żołnierzy wyklętych. To lokalne społeczności organizowały uroczystości, PiS jedynie użył ich do uprawiania polityki historycznej. Jest to skuteczne, ale ma również negatywne konsekwencje. Prawo i Sprawiedliwość sprawiło, że historia stała się wykluczająca, bo kojarzy się tylko z jednym prądem ideowym.

W sferze popkultury bardzo dobrze to widać. Filmowe produkcje historyczne ewidentnie tej władzy nie wychodzą, bo decydenci, urzędnicy stawiają na natrętny dydaktyzm i takie projekty promują oraz przeznaczają na nie publiczne środki. Niemcy, Norwegowie, Francuzi – wszystkim się udaje, ich filmy czy seriale historyczne są potem w międzynarodowej dystrybucji. Ale tam politycy nie decydują o tym, kto ma nakręcić film i o czym on ma być. Żaden urzędnik nie zadekretuje, jak w sposób uniwersalny opowiadać o historii, co mogłoby być atrakcyjne dla kogoś o innych poglądach i komunikatywne dla osób z innych krajów. Do tego są potrzebni tacy ludzie jak Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego. Ale on już od dawna jest poza kręgiem zaplecza intelektualnego PiS.

Pomysły wykraczające poza plemienny spór przerastają tę formację. A jeśli przedmioty w szkole kojarzą się z prawicą, to jest to zły znak. Liberałowie i lewica potrafią sprawić, by ważne dla nich idee pojawiały się w głównym nurcie „na miękko”, niepostrzeżenie, poprzez edukację czy kulturę. Prawica wojuje toporem tam, gdzie trzeba skalpela. Brakuje finezji.

Ostatnio oglądałem ponownie „Faraona” Jerzego Kawalerowicza. Dzieło po polsku, w którym grają polscy aktorzy, na podstawie świetnego, polskiego materiału literackiego, które pozwala wejść w epokę – z jej wszystkimi wartościami i uwarunkowaniami – w taki sposób, że jest to historia całkowicie uniwersalna. Mogą to obejrzeć ludzie z obcych nam kręgów kulturowych, a mimo to będzie to obraz dla nich zrozumiały. Dlaczego nie możemy zrobić np. filmu o rewolucji bolszewickiej? Czemu nie chcemy przedstawić polskiej perspektywy na to wydarzenie, w którym przecież uczestniczyło wielu naszych rodaków? Powinniśmy prowadzić tego typu narracje. Skupiam się na filmach, bo oddziałują w perspektywie pokoleniowej i stanowią mocne punkty odniesienia w edukacji.

Gdyby na moim miejscu siedział polityk PiS, to pewnie by panu odpowiedział, że to wina środowisk artystycznych, bo jest tam wyraźny przechył w liberalno-lewicową stronę. I poniekąd to prawda.

I właśnie dlatego trzeba dbać o kulturę uniwersalną, nie upolityczniać jej. To nasza wspólna przestrzeń, która może pomóc zdefiniować łączące nas wszystkich minimum wspólnych wartości. Poza tym najważniejszym mecenasem kultury jest przecież państwo. Tak wygląda model finansowania tego sektora w Europie, więc nawet najbardziej „lewackim” artystom też zależy, żeby mieć dostęp do publicznych pieniędzy. Ale trzeba potrafić z nimi rozmawiać, a nie prowadzić krucjatę jak w przypadku Agnieszki Holland, od której wyszliśmy. Nie można używać metod rodem z partyjnej propagandy i liczyć, że artyści się temu podporządkują.

Jak zachęcić młodych do prawicowości? Kiedyś upamiętniali żołnierzy wyklętych, ale dziś większość z nich uważa się za przedstawicieli kulturowej lewicy.

Myślę, że jest to bardzo trudne, bo młodzi w naturalny sposób są w kontrze do władzy, czyli od ośmiu lat – prawicy. Kiedyś byli w opozycji do liberalnej Platformy Obywatelskiej. Im dłużej rządzi prawica, tym bardziej konserwatyzm, prawicowość będą się kojarzyć z odgórnie narzucaną ideą. Zastanowiłbym się raczej, jak przekazać młodym opowieść o Polsce – i wydaje mi się, że można to zrobić tylko za pomocą losów konkretnych ludzi, które odzwierciedlają złożoność naszych dziejów i naszej tożsamości. Nie należy skupiać się na wielkich zwycięstwach albo klęskach, a na indywidualnych historiach. Mnie samego one fascynują, bo są pozbawione ideologii, oddziałują bezpośrednio na emocje – mnie jako prawicowca i pana jako lewicowca może wzruszać ta sama opowieść.

Jak wyglądają podziały ideowe na prawicy?

Niespecjalnie je dostrzegam. Brakuje mi ich. Mamy spory dotyczące kwestii narracyjnych, ale nie ma fermentu intelektualnego, który przed 2015 rokiem można było zauważyć w prawicowych tygodnikach opinii. Jedyne, co widać, to eskalację w zakresie haseł. Zaplecze intelektualne PiS nie funkcjonuje. Mamy dryfowanie od oburzenia do oburzenia. Mamy wskazywanie i ciągłe piętnowanie wroga. Nic więcej. To jest tak nieznośne, że przestałem to śledzić.

Ale mimo wszystko „Do Rzeczy” różni się od „Sieci”. W tym pierwszym, piśmie Pawła Lisickiego, jest więcej tekstów zachodzących władzę od prawej strony.

Uwidoczniła to pandemia, ale jest to jednak bardziej linia podziału pomiędzy PiS a Konfederacją, która zachodzi ugrupowanie Kaczyńskiego z prawej strony i usiłuje dowieść, że to nie jest żadna prawica. Moim zdaniem to są dyskusje, które nie dotyczą tego, jak powinno funkcjonować państwo. Tego nie ma.

Są na prawicy symetryści?

Pewnie są, choć prawicowe zaplecze publicystyczne jest bardziej zwarte niż liberalne i lewicowe. Jeśli pojawiają się takie osoby jak prof. Antoni Dudek czy wspomniany Jan Ołdakowski, to błyskawicznie – tak jak po stronie opozycji – stają się zdrajcami, nikt nie chce ich słuchać. Wprowadzają dysonans. Prawicowa publicystyka stara się teraz zwierać szeregi, a nie stwarzać pole do dyskusji.

Widzi pan w przyszłości szansę na lepszą prawicę niż PiS?

Być może za sprawą dekompozycji PiS i odejścia na boczny tor polityków starszego pokolenia coś się zmieni. Tak samo dotyczy to opozycji. Następni nie będą pamiętać PRL, więc może przynajmniej styl partyjno-państwowych uroczystości i celebry nie będzie przypominał komuny.

Naprawdę myśli pan, że wymiana pokoleń to załatwi? Przecież nowi przejmą zwyczaje starszych.

Obowiązuje logika baniek informacyjnych i młodsze pokolenie polityków nauczy się podobnie nakręcać polaryzację, ale już sama zmiana twarzy zrobi różnicę. Nie wiążę z tym oczywiście specjalnych nadziei, ale po cichu na to liczę, bo nie widzę innych mechanizmów, które mogłyby to zmienić.

Myślę, że paradoksalnie utrata władzy przez Prawo i Sprawiedliwość zmusiłaby tę partię do jakiejś redefinicji. Każde rządy po pewnym czasie się degenerują i uważam, że m.in. po to mamy wybory, żeby odsunąć złą władzę. Przez „złą” mam na myśli dysfunkcyjnie działającą, bo sądzę, że posługiwanie się silnymi moralnymi kwantyfikatorami jak dobro i zło to pewna skaza. Z tego moralizatorstwa wynikają nadmierne emocje, które wytwarzają się wokół polityki. Dla mnie wybory służą do zawarcia pewnej umowy dotyczącej zarządzania państwem.

Czytaj więcej

W kampanii wyborczej strach jest po obu stronach – zarówno w PiS, jak i w KO

To zawarciu jakiej umowy służą najbliższe wybory?

Na pewną nie są to najważniejsze wybory po 1989 roku. Znajdujemy się w takim kontinuum historycznym, że ważne sprawy będą toczyć się niezależnie od tego, kto w październiku wygra. Mimo silnej polaryzacji zarówno w kwestii polityki międzynarodowej, jaki i bezpieczeństwa czy energetyki status quo zostanie zachowane. I dobrze. Są, oczywiście, niepokojące trendy, gdy chodzi o traktowanie państwa przez PiS. Mogą one sytuować nas po stronie takich modeli ustrojowych jak Węgry Orbána czy Turcja Erdogana. Prof. Dudek nazywa to miękkim autorytaryzmem. Rzecz jasna trzecia kadencja PiS to nie będzie koniec demokracji, ale tendencje zawłaszczania państwa mogą być albo zahamowane, albo utrzymane. I myślę, że o tym są te wybory. O „wkręceniu bezpieczników” w system.

Dla pana, konserwatysty, rządy liberałów i lewicy to byłby koniec świata?

Koniec świata na pewno nie. Prawicy udało się pewne poglądy wprowadzić do mainstreamu w taki sposób, że ktokolwiek władzę przejmie, nie odwróci tego. Nawet liberalno-lewicowy gabinet nie postawi wszystkiego na ideologiczną walkę, bezmyślnie kasując każdy ruch poprzedników, na przykład w zakresie transferów socjalnych. To byłoby bardzo krótkowzroczne. Ale może jestem nadmiernym optymistą.

Ma pan jakiś sposób na niewpadanie w polaryzację?

Bardzo prosty. Konflikt w Polsce w dużej mierze opiera się na przebodźcowaniu, przed którym można się uchronić, wyłączając się z tego świata. Można zaglądać do mediów co jakiś czas, na przykład raz w tygodniu, żeby mieć jakieś podsumowanie tego, co się wydarzyło. Polecam tak robić dla własnego zdrowia psychicznego, bo ciągłe emocjonowanie się kolejnymi awanturami zwyczajnie nam szkodzi. Lepiej poczytać książkę albo pogłębiony raport, bo w ten sposób się rozwijamy i poszerzamy swoje kompetencje obywatelskie, a nie dzięki śledzeniu mediów społecznościowych. Doraźna publicystyka spłyca wiele spraw, zajmuje się właściwie głównie obsługą tej czy innej bańki informacyjnej.

Jaki będzie finał tej wojny polsko-polskiej?

Nie będzie żadnego finału. Partie i politycy muszą odwoływać się do swoich twardych elektoratów, ale na szczęście one stanowią mniejszość społeczeństwa. To są grupy zmobilizowane i potrzebne w prowadzeniu kampanii. Po prostu tak będzie teraz wyglądała nasza rzeczywistość w życiu publicznym i zamiast się obrażać na to, warto zdać sobie sprawę z tego, jak się przed tym chronić i z tym żyć. Trzeba zadbać, żeby sfera edukacji obywatelskiej była możliwie pielęgnowana. Tu właśnie widzę rolę mediów publicznych, które powinny działać na rzecz budowania wspólnoty.

Jan Pawlicki

Był szefem TVP 1 za prezesury Jacka Kurskiego. Producent telewizyjny i scenarzysta. Niegdyś był reporterem TVN oraz wiceszefem redakcji publicystyki TVP Info. Były redaktor naczelny telewizji News24. Oficer 6. Mazowieckiej Brygady Obrony Terytorialnej

Po co prawicy krucjata przeciwko „Zielonej granicy”?

Nie wiem. Rozumiem kalkulacje wyborcze, ale całościowo to wzmożenie przynosi więcej szkody niż pożytku. Nawet jeżeli uznamy, że film nieco karykaturalnie i jednostronnie przedstawia działania Straży Granicznej, policji i wojska, co może przynieść Polsce szkody wizerunkowe na świecie, to w imię czego dokładać do tego i utrawalać stereotyp kraju, w którym politycy piętnują twórców niczym w PRL? Właśnie tym m.in. różnimy się od ruskiego miru, że u nas wolno artystom wypowiadać się przeciwko władzy, krytykować działania służb państwowych i robić o tym filmy, sztuki czy pisać książki.

Pozostało 96% artykułu
Cywilizacja
Krzysztof M. Maj: Kto się buntuje na Uniwersytecie
Cywilizacja
Viktor Orbán chce wrócić do czasów Miklósa Horthyego – Węgry śnią o potędze
Cywilizacja
UE rezygnuje z obostrzeń klimatycznych. Europa jest na nie za biedna
Cywilizacja
W kampanii wyborczej strach jest po obu stronach – zarówno w PiS, jak i w KO
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Cywilizacja
Młodzi nie oglądają kablówki, ale telewizja wciąż trzyma się mocno