Pięciomilionowa Finlandia jako jedyna odważyła się podjąć w parlamencie otwartą debatę, czy w imię wsparcia odbudowy po pandemii europejskiej gospodarki warto przekazać Brukseli prawo do samodzielnego zaciągania długu. Co prawda przed ratyfikacją w marcu decyzji w sprawie zasobów własnych Wspólnoty kanclerz Angela Merkel obiecała, że będzie to jednorazowe działanie, a nie precedens na przyszłość, ale bez wytłumaczenia, na czym opiera takie przekonanie.
Urabianie Finów
– Wszędzie indziej wystarczy zapewnienie, że ten fundusz jest kluczowy dla utrzymania jedności Europy – wskazuje Petteri Orpo, lider opozycyjnej chadeckiej Narodowej Partii Koalicyjnej (NCP).
Latem zeszłego roku Merkel wraz z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem faktycznie podchwyciła pomysł wysunięty przez premiera Hiszpanii Pedro Sancheza, bo doszła do wniosku, że pandemia powoduje takie spustoszenie na południu Europy, iż bez realnego wsparcia Brukseli jedność Wspólnoty jest zagrożona.
Wątpliwości Orpo okazały się jednak nie do przyjęcia dla unijnej centrali, gdy 27 kwietnia Komisja Konstytucyjna fińskiego parlamentu uznała, że fundusz wymaga zatwierdzenia nie zwykłą większością, ale dwóch trzecich głosów deputowanych. Powód: Helsinki stracą część ważnych kompetencji.
Takiej liczby głosów w 200-osobowym zgromadzeniu centrolewicowy rząd 36-letniej premier Sanny Marin nie ma. Ryzyko wysadzenia funduszu w powietrze okazało się tym większe, że oddaniu dodatkowych kompetencji Unii jest stanowczo przeciwne inne ugrupowanie opozycyjne, skrajnie prawicowa Partia Finów.