Prawie 315 tys. nowych zakażeń w ciągu doby do czwartku oznacza, że liczba zachorowań rośnie lawinowo. Co najmniej od dwu tygodni pada rekord za rekordem. W środę zmarło ponad 2 tys. obywateli. Wydaje się to dużo. Biorąc jednak pod uwagę, że Polska jest ludnościowo 36 razy mniejsza od Indii, to rekordowa liczba zgonów w tym kraju po przeliczeniu na warunki polskie oznaczałaby śmierć ok. 60 osób. Ale na indyjskie statystyki trzeba patrzeć z ostrożnością. Jak oblicza „Financial Times” liczba kremacji ofiar wirusa jest prawdopodobnie dziesięć razy wyższa niż oficjalna liczba zgonów.
Jednak obecny poziom zakażeń oznacza w Indiach praktycznie załamanie się służby zdrowia. Przynajmniej publicznej. Nie ma miejsca w szpitalach, brakuje lekarstw, w wielu miejscach nie ma tlenu z tragicznym skutkiem dla pacjentów. Przed szpitalami rozgrywają się dramatyczne sceny, gdyż odmawiają one przyjęcia chorych. Takie obrazy nie tak dawno oglądaliśmy w niektórych częściach Europy.
Zagrożenie z Bengalu
Przy tym pojawił się nowy wariant podwójnie zmutowanego wirusa B.1.617. Nie ma jeszcze wiarygodnych badań stwierdzających, że jest groźniejszy od innych znanych wariantów. Wiadomo jednak, że po zakażeniu dochodzi do znacznej neutralizacji przeciwciał w organizmie, co spowalnia działanie szczepionek. Indyjscy wirusolodzy mają jednak nadzieję, że szczepionka covaxin firmy Bharat Biotech powinna być skuteczna przeciwko tej odmianie. Badania trwają.
Już teraz 60–80 proc. nowych zakażeń w stanie Maharasztra to dzieło tego właśnie wariantu. Zwłaszcza w liczącym kilkanaście milionów mieszkańców Bombaju. Podobnie w sąsiednim stanie stanie Gudźarat. Z kolei w Pendżabie i północnych Indiach przeważa jeszcze „stary" wirus SARS-CoV-2 w wariancie brytyjskim B.1.1.7.