W różnych miastach w środę policja zabiła na manifestacjach nie mniej niż 38 osób. W sumie od początku tygodnia zginęło w Birmie ponad 50 protestujących przeciw władzy junty generałów. Dodatkowo ponad 1,7 tys. osób aresztowano za udział w demonstracjach (w tym 29 dziennikarzy). Specjalna wysłanniczka sekretarza generalnego ONZ ds. Birmy Christine Schraner Burgener powiedziała, że środa „była najkrwawszym dniem" od ponad miesiąca, gdy wojsko obaliło cywilne władze kraju.
„Wszystkie nasze największe miasta wyglądają jak plac Tiananmen" – napisał na Twitterze birmański katolicki hierarcha, kardynał i arcybiskup Rangunu Charles Maung Bo. Chodziło mu o pacyfikację w 1989 r. protestów chińskich studentów na centralnym placu Pekinu.
Dowództwo armii, które 1 lutego ogłosiło przejęcie władzy w kraju, na nic już jednak nie zważa. Miesiąc temu wojsko aresztowało ponad 200 cywilnych polityków i urzędników, w tym laureatkę pokojowej Nagrody Nobla i faktycznego premiera kraju Aung San Su Kyi oraz prezydenta Win Myinta. Od razu rozpoczęły się uliczne protesty we wszystkich większych miastach przeciw juncie, początkowo jedynie rozpędzane przez policję gazem łzawiącym oraz armatkami wodnymi.
Pierwsi zabici demonstranci padli na początku tygodnia. Ale potem nastąpiła przerwa w represjach. We wtorek bowiem wyznaczony przez generałów, nowy minister spraw zagranicznych Mjanmy (czyli Birmy) pojechał na szczyt Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo Wschodniej (ASEAN) w sułtanacie Brunei. Wszystkich dziesięciu członków Stowarzyszenia wezwało juntę, by przestała strzelać do manifestantów.
Ale na spotkaniu okazało się, że nie ma w ASEAN-ie jedności co do pozostałych żądań: tylko cztery (Indonezja, Malezja, Singapur i Filipiny) domagały się uwolnienia zatrzymanych cywilnych polityków. Przewodniczący w tym roku Stowarzyszeniu sułtan Brunei wezwał też generałów, by rozpoczęli rozmowy z opozycją w celu „pokojowego rozwiązania kryzysu". Ale było to tylko oświadczenie przewodniczącego ASEAN, a nie całej organizacji.