Powodem było wykrycie przypadku zakażenia COVID-19. Wcześniej, przez 100 dni ten kraj był wolny od wirusa. Teraz zdaniem wicepremiera i ministra zdrowia Anutina Charnvirakula Tajlandia musi się nauczyć żyć z wirusem, a zezwolenie na wjazd zagranicznych turystów mógłby zaowocować wzrostem zachorowań. — Musimy walczyć z COVID-19 i nie możemy się obawiać niekorzystnych skutków tej walki — mówił wicepremier.
Wcześniej Tajowie bardzo ostrożnie planowali otwarcie kraju. Dla zagranicznych turystów miała być dostępna przez miesiąc od wjazdu jedynie właśnie wyspa Phuket i dopiero po tym okresie mogliby się przemieszczać po kraju. Wykluczone więc były pobyty krótsze niż 30 dni.
Teraz jednak okazało się, że zachorował jeden z więźniów z zakładu karnego w Bangkoku. Ma 37 lat i wcześniej nigdy nie wyjeżdżał za granicę. Tajowie obawiają się, że w ich kraju mogłaby się powtórzyć sytuacja z karaibskiej wyspy Aruba, gdzie wpuszczono turystów, zanim udało się wygasić pandemię.
— To fatalna wiadomość, bo w Tajlandii turystyka ma znaczący wkład do PKB, który w tym roku ma się zmniejszyć o 8,5 proc. A dla samej wyspy Phuket to pożegnanie się z wpływami z tej branży. Sytuacja jest już fatalna i najprawdopodobniej jeszcze się pogorszy, bo hotele z dnia na dzień pogrążają się w coraz większych stratach — mówi Bill Barnett, prezes firmy konsultingowej C9 Hotelworks Ltd.
Przed pandemią COVID-19 Tajowie mocno inwestowali w rozbudowę branży hotelarskiej. Tymczasem w tej chwili 70 proc. nowych projektów jest opóźnionych bądź wręcz wstrzymanych. Nie ma pracy na budowach, ale także w obrocie nieruchomościami, handlu, a portfele złych kredytów nieustannie rosną.