Marcin Kędzierski: Miłość, wolność i prawda zostały przedefiniowane

Środowiska lewicowe przejęły i zredefiniowały pojęcia fundamentalne dla chrześcijan, takie jak miłość, wolność czy prawda - mówi Marcin Kędzierski, ekspert Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.

Publikacja: 04.09.2020 18:00

Marcin Kędzierski: Miłość, wolność i prawda zostały przedefiniowane

Foto: klub jagieloński

Plus Minus: Napisał pan na stronie Klubu Jagiellońskiego głośny esej o rozpadzie katolickiego imaginarium, w którym stwierdza pan, że nawet katolicy nie myślą już językiem chrześcijaństwa. Tekst przedrukowały największe polskie portale i wywołał gorącą dyskusję. Co najmocniej zaskoczyło pana w tych żywych reakcjach?

W samym tekście wskazałem, że zostanie on albo przemilczany, albo mocno skrytykowany. I w tym sensie reakcja rzeczywiście była dość przewidywalna – artykuł spotkał się z dużym sprzeciwem zarówno ze strony tradycyjnych środowisk katolickich, jak i ze strony środowisk liberalno-lewicowych. Natomiast zaskoczyła mnie skala tej reakcji, która zawsze jest niewiadomą dla autora – skala ta wynikała bowiem z trudnego do przewidzenia faktu, że tekst stał się wiralem. Zresztą to było też zaskakujące dla redakcji, bo artykuł szybko został najbardziej poczytnym tekstem w wieloletniej historii portalu Klubu Jagiellońskiego.

Co to oznacza, że tak trudny i gorzki w wymowie esej odbił się tak głośnym echem?

Mam wrażenie, że ten tekst nie wnosi niczego nowego, ale zbiera pewne intuicje, które pojawiają się w debacie publicznej po różnych stronach, może w szczególności wśród katolików zaangażowanych w życie publiczne. I pokazuje, że istnieje pewien problem z sensowną odpowiedzią na wyzwanie, jak mają funkcjonować katolicy we współczesnym świecie – na trzech poziomach: społeczno-politycznym, kulturowym czy wreszcie, a może przede wszystkim, na poziomie wiary.

Ale to, że ludzie chcą o tym czytać, chcą o tym dyskutować, może mówi nam coś więcej o tym problemie?

Zgadzam się. W Niemczech, we Francji czy w Wielkiej Brytanii podobny tekst na pewno nie miałby tak silnego oddźwięku społecznego. To, że w Polsce wciąż chcemy na ten temat rozmawiać, dowodzi, że u nas ta „wojna kulturowa" – choć nie lubię tego pojęcia – jeszcze trwa i są wciąż oponenci, którzy starają się walczyć o przeciągnięcie liny na swoją stronę. Stąd pewnie artykuł ten budzi tak żywe emocje, bo ciągle jesteśmy jeszcze w trakcie procesu sekularyzacji naszego zbiorowego myślenia o świecie , który zresztą w tekście opisuję...

...i który zarazem pan już podsumowuje, wskazując, jaki będzie efekt tego procesu.

Tak, bo moim zdaniem to już widać. Mamy bowiem do czynienia z problemem przejęcia i zredefiniowania przez środowiska lewicowe pojęć fundamentalnych dla chrześcijan, takich jak miłość, wolność czy prawda. To proces, który nie trwa od pięciu czy dziesięciu lat, ale który w samym Kościele był opisywany już w latach 60. ubiegłego wieku. Później, już w latach 80. i 90., uwagę na to bardzo mocno zwracał Jan Paweł II. Niestety, nie znaleźliśmy właściwej recepty, a Kościół w Polsce w ogóle przespał ten proces, nie podejmując żadnej większej refleksji. I teraz to jest niezwykle trudne, by dziś odwojować te pojęcia – nie mamy już swojego starego języka, a nowego wciąż nie wymyśliliśmy.

Mam wrażenie, że podobnych argumentów o utracie języka, oddaniu pojęć przeciwnikowi, używa dziś polska lewica, jeśli chodzi o kwestię aborcji. Oni mają poczucie, że to Kościół rozdaje w tej grze karty – narzucił w debacie społecznej swój punkt widzenia, bo mówi się o życiu prenatalnym, dzieciach nienarodzonych, „przesłance eugenicznej" – to weszło do języka przeciętnego Polaka. I stąd zmasowana akcja propagandowa środowisk liberalno-lewicowych w ostatnich latach, bo chcą przełamać tę przewagę katolików w kwestii języka. Tak przynajmniej to widzą te środowiska.

Rzeczywistość społeczna niekoniecznie jest taka, jaką ją widzimy. Gdyby patrzeć tylko na to, co dzieje się tu i teraz, w wymiarze „materialnym", można by pewnie odnieść wrażenie, że owszem, dyskusja o aborcji jest zdominowana przez język Kościoła. Natomiast jeśli spojrzymy na postawy społeczne, te prezentowane zwłaszcza przez przedstawicieli młodszego pokolenia, to wyraźnie zobaczymy, że ich język jest już językiem lewicy. Język Kościoła może jest jeszcze obecny w dyskursie osób 50+, może jeszcze wśród 30- i 40-latków, ale jest już zupełnie nieobecny w dyskursie osób młodszych, a już zwłaszcza wśród młodych kobiet. To ważne, bo to głównie one będą przecież podejmowały decyzje o ewentualnej aborcji.

Nie zaskoczyło pana, że właściwie wszyscy polemiści skupili się na kwestiach społeczno-politycznych i kulturowych, a mało kto odnosił się do szukania odpowiedzi na poziomie religijnym? Wydaje się, że to, co ludzi najbardziej interesuje, to relacja państwo–Kościół czy obecność religii w sferze publicznej, a nie sama wiara.

To skupienie się na rzeczywistości społeczno-kulturowej jest zrozumiałe, bo to w tych obszarach toczy się debata publiczna. Natomiast z głosów, które może nie były publiczne, ale które docierały do mnie prywatnie, można wnioskować, że ten tekst odbił się także szerokim echem wśród „prowincjonalnych" księży, którzy zadają sobie dziś pytania, jak w ogóle mówić o wierze, o doświadczeniu odkupienia w sytuacji, gdy pojęcia takie jak miłość czy grzech przestają oznaczać to, co oznaczały przez wieki. Ta debata nie ma może publicznego charakteru, ale ona w Kościele powinna się toczyć, bo rozpad katolickiego imaginarium rodzi wyzwania nie tylko dla rzeczywistości społeczno-kulturowej, ale także dla rzeczywistości wiary. Dlatego nie ukrywam, że te reakcje najbardziej mnie ucieszyły.

Często pada argument, że nakreślony przez pana obraz jest zbyt pesymistyczny, wręcz defetystyczny. Krytycy zarzucają panu, że skupił się pan jedynie na warstwie diagnostycznej, opisowej, że w tekście zabrakło wymiaru postulatywnego.

W wielu polemikach, zwłaszcza ze strony tradycyjnych środowisk katolickich, pojawia się wręcz zarzut, że to tekst „kapitulancki". Natomiast trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że Kościół nie ma dziś języka, którym mógłby opowiadać o tajemnicy odkupienia w zrozumiały, a jednocześnie atrakcyjny dla współczesnego odbiorcy sposób. To zresztą nie tylko mój pogląd. Jeden z duchownych, z którym rozmawiałem po publikacji artykułu, zwrócił mi uwagę, że odpowiedź papieża Franciszka, że chrześcijanie mają być ludźmi szerzącymi miłość, radość i entuzjazm, nie jest chyba odpowiedzią adekwatną, bo wtedy niczym byśmy się nie różnili od osób niewierzących. Kościół więc wciąż czeka na proroka, który pokaże na nowo, jak opowiedzieć ludziom, że co prawda człowiek jest słaby i grzeszny, ale w swej nieskończonej miłości Bóg poprzez ofiarę z samego siebie na krzyżu z tej naszej ludzkiej biedy nas wyzwala. Niestety, dzisiejszy świat albo nie chce tej słabości czy grzechu dostrzegać, albo szuka odkupienia w ludzkich receptach.

Jeżeli jednak idzie o odbiór tej gorzkiej diagnozy, to z mojej perspektywy najcenniejsze było to, że wśród szeregowych kapłanów był on zgoła inny niż wśród przedstawicieli środowisk katolickich – wielu księży mi za ten tekst szczerze dziękowało, zwracając uwagę, że potrzebne jest nam takie otrzeźwienie, właśnie rzetelna diagnoza, by w ogóle móc zacząć jakąkolwiek kurację.

Ale z pańskiego tekstu zrozumiałem, że ta kuracja jest już niemożliwa.

Rzeczywistość nie jest linearna i deterministyczna, i różne rzeczy mogą się jeszcze zdarzyć. Zresztą w przeszłości mieliśmy już do czynienia z bardzo podobnymi sytuacjami, choćby przed rewolucją francuską czy też w okresie fin de siecle'u na przełomie wieków XIX i XX. Wówczas silne były nurty liberalizacyjne i sekularyzacyjne, także w samym Kościele. Traumatyczne doświadczenia rewolucyjne czy wojenne, których nikt przecież nie zakładał ani tym bardziej oczekiwał, położyły jednak tym nurtom kres. Analogicznie dziś, gdyby analizować same trendy społeczno-kulturowe, to ich efekt jest już dobrze widoczny. Ale wiemy, że rzeczywistość jest dużo bardziej skomplikowana, jako katolicy wierzymy, że ma też wymiar metafizyczny, że w Kościele działa Duch Święty. Może czeka nas jakiś ogromny konflikt i doświadczenie absurdalnego zła? A może odpowiedź przyjdzie w wymiarze metafizycznym za sprawą jakiegoś nowego proroka na XXI wiek? Tego oczywiście nie wiemy, ale żadnego scenariusza nie możemy wykluczyć.

Takim prorokiem nie był Jan Paweł II?

Oczywiście. Z perspektywy czasu coraz bardziej doceniam, jak bardzo widział „do przodu". Stąd zresztą nie jest przypadkiem, że wiele osób domaga się dziś „dewojtylizacji" Kościoła, dostrzegając w Janie Pawle II „przeciwnika" wagi ciężkiej. Inna sprawa, że jako katolicy ten jego prorocki przekaz przespaliśmy czy zignorowaliśmy. Dziś jednak jego przesłanie, choć nadal adekwatne, jest coraz trudniej komunikowalne, bo minęło niemal pół wieku od jego najważniejszych dzieł. Musimy zatem na nowo odczytać, w jaki sposób chrześcijanie mają funkcjonować we współczesnym świecie. To zresztą jest zadanie, które stoi przed każdym pokoleniem – jak głosić Ewangelię współczesnemu światu.

Ale co to oznacza w praktyce? Mamy na razie pogodzić się z procesem zmiany społeczno-kulturowej, uznać, że nie mamy na to większego wpływu? I co – skupić się na sobie?

Nie, chrześcijaństwo nie jest religią prywatną, tylko publiczną. Chrześcijanie powołani są do misji nauczania, czyli głoszenia Dobrej Nowiny o zbawieniu. To misja, którą pozostawił nam Jezus Chrystus.

I co mają robić dziś chrześcijanie w przestrzeni publicznej?

Dawać świadectwo życia i głosić prawdę o miłości Boga, która odkupia człowieka z jego grzechów. Inaczej mówiąc: głosić Ewangelię słowem i żyć w zgodzie z nią. Natomiast jeśli chodzi o znalezienie pewnego języka, sposobu komunikowania się ze światem w przestrzeni społeczno-politycznej, to na razie żadnej nowej myśli w Kościele nie widać. Ale pozostaje nam mieć nadzieję i modlić się, aby się pojawiła.

Dr Marcin Kędzierski jest ekonomistą, adiunktem w Katedrze Studiów Europejskich Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, głównym ekspertem Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego i byłym prezesem Klubu Jagiellońskiego, członkiem Ruchu Światło-Życie

Plus Minus: Napisał pan na stronie Klubu Jagiellońskiego głośny esej o rozpadzie katolickiego imaginarium, w którym stwierdza pan, że nawet katolicy nie myślą już językiem chrześcijaństwa. Tekst przedrukowały największe polskie portale i wywołał gorącą dyskusję. Co najmocniej zaskoczyło pana w tych żywych reakcjach?

W samym tekście wskazałem, że zostanie on albo przemilczany, albo mocno skrytykowany. I w tym sensie reakcja rzeczywiście była dość przewidywalna – artykuł spotkał się z dużym sprzeciwem zarówno ze strony tradycyjnych środowisk katolickich, jak i ze strony środowisk liberalno-lewicowych. Natomiast zaskoczyła mnie skala tej reakcji, która zawsze jest niewiadomą dla autora – skala ta wynikała bowiem z trudnego do przewidzenia faktu, że tekst stał się wiralem. Zresztą to było też zaskakujące dla redakcji, bo artykuł szybko został najbardziej poczytnym tekstem w wieloletniej historii portalu Klubu Jagiellońskiego.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS