Igrzyska olimpijskie. Historia propagandy i zakazów

Po śmierci George'a Floyda utrzymanie zakazu politycznych manifestacji podczas imprez sportowych może być praktycznie niemożliwe. Międzynarodowy Komitet Olimpijski będzie miał z tym problem podczas igrzysk, tym bardziej że od lat sam politykę uprawia.

Publikacja: 19.06.2020 18:00

Igrzyska olimpijskie. Historia propagandy i zakazów

Foto: AFP

Przewodniczący Thomas Bach i jego poprzednicy od lat stoją w karkołomnym rozkroku. Igrzyska, jako największa impreza sportowa czterolecia oraz arena rywalizacji tysięcy atletów, którzy biegają i skaczą na oczach milionów widzów z całego świata, ze swojej natury są wydarzeniem politycznym. Jako narzędzie wykorzystują je nie tylko gospodarze imprezy, ale – niejednokrotnie – także sam MKOl. Charakterystyką rzeczywistości, którą rządzi pieniądz, zawsze będzie jednak przewaga silniejszego.

Reżyser może pisać scenariusz zgodnie z tym, co dyktuje mu serce, księgowi oraz polityczni spin doktorzy, ale już aktorzy nie mają pola na improwizację. Są narzędziem. Sportowcy mogą mieć poglądy, ale na olimpijskich arenach nie wolno ich manifestować.

Oczywiście rozmowy z mediami są dozwolone. Międzynarodowy spektakl finansowany głównie przez nadawców telewizyjnych ma swoje prawa, ale niektóre kwestie bohaterowie imprezy powinni zachować dla siebie, a i postępowanie podczas oficjalnych ceremonii – otwarcia, zamknięcia, dekoracji – także staranie przemyśleć. Wolność słowa na igrzyskach od lat jest reglamentowana, a złamanie reguł oznacza postępowanie dyscyplinarne i, teoretycznie, może grozić utratą akredytacji oraz dyskwalifikacją.

Batem na zaangażowanych jest artykuł 50 Karty olimpijskiej, który stanowi, że „na obiektach olimpijskich lub innych terenach nie jest dozwolona żadnego rodzaju manifestacja lub propaganda o charakterze politycznym, religijnym lub rasowym". To zapis, którego ideą jest ochrona neutralności igrzysk. Na tyle istotny, że MKOl regularnie o nim przypomina i go precyzuje.

Tylko słowa

Kształt wytycznych oraz interpretacja zapisów karty to efekt prac Komisji Zawodniczej, której przedstawiciele podkreślają, że „sportowcy są częścią globalnej społeczności, charakteryzującej się różnymi poglądami, stylami życia i wartościami. Misją igrzysk jest jednoczenie świata i ułatwienie zrozumienia różnych punktów widzenia, co jest nieosiągalne bez poszanowania różnorodności. Kluczowe jest więc oddzielenie sportu od polityki, religii oraz wszelkich innych zakłóceń".

Zakaz manifestacji dotyczy więc wszelkich przekazów politycznych i obejmuje nie tylko słowa, ale i znaki, gesty oraz elementy ubioru, a także odmowę uczestnictwa w oficjalnych ceremoniach. To ostatnie brzmi jak jasna odpowiedź na zachowanie australijskiego pływaka Macka Hortona, który rok temu podczas mistrzostw świata nie stanął do dekoracji u boku uwikłanego w dopingowy skandal Chińczyka Suna Yanga.

Każde takie zachowanie, jeżeli dojdzie do niego na stadionie, w wiosce olimpijskiej albo podczas uroczystości protokolarnej, jest kwalifikowane jako „protest lub demonstracja", a nie „wyrażanie poglądów". Miejsce jest istotne, bo identyczne zachowanie podczas konferencji prasowej, wywiadu albo zebrania zespołu „wyrażeniem poglądu" już nie będzie.

Każdy, kto podczas przyszłorocznych igrzysk w Tokio na podium klęknie, podniesie pięść lub po prostu przypnie na piersi odznakę z politycznym apelem, naraża się na sankcje, ale już podczas dyskusji na Twitterze czy Instagramie może cieszyć się wolnością, wszystkie chwyty będą dozwolone.

– Nasza neutralność jest podważana za każdym razem, kiedy organizacje lub jednostki próbują wykorzystać igrzyska jako scenę dla własnych programów, jakkolwiek byłyby one słuszne. A olimpijska rywalizacja nie jest i nigdy nie może stać się platformą służącą do osiągania politycznych celów – wyjaśnia Bach. Mówi szlachetnie, bo marzenie o przestrzeni wolnej od niepokojów, o urzeczywistnieniu idei ekecheirii – „świętego pokoju", zawieszenia wszystkich wojen na czas sportowej rywalizacji – urodziło się już przecież w czasach igrzysk ateńskich.

Jej piewcą był zarówno twórca nowożytnych igrzysk baron Pierre de Coubertin (w jego mniemaniu „święta bariera" chroniąca imprezę obejmowała także wykluczenie z niej kobiet), jak i szefujący MKOl przez 20 lat Avery Brundage. To za kadencji tego drugiego, w 1956 roku, Karta olimpijska wzbogaciła się o zapis będący pierwowzorem obecnego artykułu 50, precyzujący wymagania („zakaz demonstracji oraz używania imprezy do celów innych niż sukces ruchu olimpijskiego") dla miast zainteresowanych goszczeniem olimpijczyków.

Wszystko to jednak tylko słowa, bo igrzyska w przeszłości i tak wielokrotnie stawały się polityczną agorą.

Odwrócony wzrok

Zaczęło się już w 1906 roku. Akcja Petera O'Connora, który wbiegł na stadion z sześciometrową flagą Irlandii rozeźlony tym, że musiał przystąpić do rywalizacji jako Brytyjczyk, była postrzegana jeszcze jako niegroźny happening. Kiedy jednak 60 lat później John Carlos i Tommie Smith podczas dekoracji podnieśli w górę zaciśnięte pięści, będące gestem walczącego z rasizmem ruchu Black Power, wściekły Brundage z miejsca kazał władzom amerykańskiego komitetu wyrzucić ich z olimpijskiej wioski.

Szef MKOl wyprosił politykę ze stadionu, krytycznie o zachowaniu amerykańskich sprinterów wypowiadała się też chociażby Irena Szewińska. Czas zmienił jednak ocenę gestu Carlosa i Smitha, dzięki czemu dziś ich fotografia, opatrzona hasłem „Kiedy podium staje się sceną", zajmuje honorowe miejsce w lozańskim Muzeum Olimpizmu. Gest rodaków cztery lata później powtórzyli Vincent Matthews i Wayne Collett, co zakończyło się dyskwalifikacją i rozpadem amerykańskiej sztafety 4x400 metrów.

Podczas igrzysk w Meksyku ważnych wydarzeń było więcej. Gimnastyczka z Czechosłowacji Věra Čáslavská niedługo przed rozpoczęciem imprezy, podczas praskiej wiosny, podpisała manifest „Dwóch tysięcy słów" i przez kilka tygodni musiała się ukrywać w górach, aż wreszcie władze w ostatniej chwili pozwoliły jej na wylot do Meksyku. Tam zdobyła sześć medali, ale dwa z nich sędziowie skąpali w kontrowersjach.

Čáslavská w dyskusyjnych okolicznościach przegrała złoto na równoważni, w innej konkurencji przyznano dwa pierwsze miejsca. Za każdym razem kosztem reprezentantki Czechosłowacji zyskiwały gimnastyczki ZSRR, więc Čáslavská podczas sowieckiego hymnu demonstracyjnie odwracała wzrok, co było protestem nie tylko wobec arbitrów, ale i przeciwko wkroczeniu wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji. Na ten gest władze MKOl przymknęły oko, a sama zawodniczka po latach dostała nie tylko Order Olimpijski, ale i przyznawaną przez UNESCO Nagrodę Fair Play.

Igrzyska do politycznej agitacji wykorzystywali nie tylko sportowcy. Prezydent USA Jimmy Carter po inwazji sowieckich wojsk na Afganistan w 1979 roku ogłosił bojkot igrzysk w Moskwie (1980), do którego dołączyli między innymi Kanadyjczycy, Japończycy i RFN. Rywale zza żelaznej kurtyny nie mogli pozostać dłużni i cztery lata później sportowców z ZSRR oraz innych krajów socjalistycznych – także Polski – zabrakło w Los Angeles (1984). Polityka wielu zawodnikom przerwała olimpijski sen i złamała kariery.

Dwie transmisje

Władze MKOl mogą obstawać przy twardym rozdziale polityki i sportu, ale i tak podczas każdych igrzysk zapraszają gospodarzy do kilkugodzinnego propagandowego spektaklu, bo trudno inaczej zdefiniować ceremonię otwarcia oraz zamknięcia imprezy. Każdy organizator dostaje wówczas okazję do pokazania światu własnej historii i uwypuklenia momentów chwały kosztem tych wstydliwych.

Czasem ceremonie przybierają formę wyjątkową, jak ta przygotowana przy okazji zimowych igrzysk w Soczi (2014). Transmisja miała wówczas dwie wersje: dla gospodarzy i reszty świata. Rosjanie w przekazie telewizyjnym trzy razy częściej widzieli własną flagę, więcej było symboliki sierpa i młota, a prezydent Władimir Putin pojawił się na szklanym ekranie aż 40-krotnie, podczas gdy odbiorcy wersji międzynarodowej widzieli go tylko 16 razy.

Igrzyska w Soczi rozpoczęły się niedługo po tym, jak władze uchwaliły kontrowersyjną ustawę dotyczącą mniejszości seksualnych. To, że imprezie będą towarzyszyły protesty, było jasne, więc Rosjanie wyznaczyli demonstrantom specjalne strefy, o których dumnie mówił Bach. Przestrzenie wolności słowa okazały się jednak bezużyteczne, bo znajdowały się minimum 20 minut jazdy pociągiem od najbliższej olimpijskiej areny. Podobny problem pojawił się przed igrzyskami w Pekinie, kiedy surowe represje spotkały Tybetańczyków protestujących przeciwko chińskim rządom. Presja opinii międzynarodowej była tak mocna, że władze wyznaczyły specjalne miejsca dla politycznych demonstracji. Każdy zainteresowany musiał jednak wypełnić aplikację, która mogła zostać odrzucona, jeśli protest „przynosiłby szkodę narodowym, społecznym i zbiorowym interesom lub porządkowi publicznemu". Oddalono w ten sposób 77 aplikacji, nie brakowało zatrzymań i aresztowań.

Nie żaden przedstawiciel reżimu, tylko demokratycznie wybrany prezydent USA George Bush jako pierwszy ośmielił się zmienić treść mowy otwierającej igrzyska, wygłaszanej przez głowę państwa-gospodarza. W 2002 roku, przy okazji imprezy w Salt Lake City, zastąpił on frazę: „w imię dumnego, zdeterminowanego i wdzięcznego narodu", zdaniem: „nie zostaliśmy pokonani, kroczymy dalej, dziękuję narodom świata za wspieranie walki z terroryzmem", nawiązując do zamachu na World Trade Center. Jaskrawym przykładem podwójnych standardów stosowanych przez MKOl były też ostatnie zimowe igrzyska w Pjongczangu. Tam nie tylko pozwolono na występ wspólnej hokejowej drużyny Korei Południowej i Północnej, ale też dano sportowcom obu krajów możliwość marszu pod jedną flagą podczas ceremonii otwarcia. – Wykonaliśmy kolejny krok pokazujący, w jaki sposób sport może przyczynić się do pokoju zarówno na Półwyspie Koreańskim, jak i na całym świecie – zachwycał się Bach, jak przystało na piewcę olimpijskiej neutralności.

Zakaz klękania

Zasady ustalone przez MKOl obowiązują sportowców nie tylko podczas najważniejszej imprezy czterolecia. Amerykański Komitet Olimpijski (USOPC) nakazuje ich przestrzeganie także podczas Igrzysk Panamerykańskich, o czym przekonali się młociarka Gwen Berry i florecista Race Imboden. Oboje rok temu w Limie pozwolili sobie na polityczne demonstracje; dostali wyroki w zawieszeniu na rok, a lekkoatletka straciła sponsorów, co według „Sports Illustrated" kosztowało ją nawet 50 tys. dolarów.

Dziś Berry oskarża władze światowego ruchu olimpijskiego o dyktatorskie zapędy i domaga się przeprosin, bo szefowa USOPC Sarah Hirshland kilka dni temu oświadczyła, że amerykański komitet zawiódł, jeśli chodzi o tolerowanie rasizmu oraz nierówności. – Przepraszam. Zasługujecie na więcej. Macie znaczenie. Czarne życia mają znaczenie – dodała, zapowiadając jednocześnie utworzenie grupy, która przyjrzy się wytycznym MKOl.

Najlepsza piłkarka świata Amerykanka Megan Rapinoe zapowiedziała już, że regułą 50 Karty olimpijskiej nie zamierza się podczas igrzysk przejmować. Opublikowała na Instagramie koła olimpijskie, z których wystają zaciśnięte pięści opatrzone przekreślonymi hasłami: „klękanie", „gesty rąk", „znaki", i komentarzem: – Tak wiele zrobiono w sprawie tych protestów. Tak niewiele w sprawie tematów, których dotyczyły. Nie damy się uciszyć!

– To wszystko jest niedorzeczne. MKOl przekonuje ludzi, że nie chce polityki na igrzyskach, a sam ruch olimpijski jest przecież ruchem politycznym. Nie kupuję tego. Zawodnicy powinni podczas dekoracji korzystać z okazji, aby robić to, co uważają za słuszne. Samo uciszanie jest gestem politycznym i cuchnie autorytaryzmem. To jak uderzenie w twarz – komentuje w rozmowie z „The Nation" John Carlos.

Kilka dni temu o pozwoleniu na demonstracje poinformował dyrektor wykonawczy odpowiedzialny za organizację Igrzysk Wspólnoty Brytyjskiej David Grevemberg. – Niektórzy powiedzą, że otwieramy puszkę Pandory, ale my po prostu szanujemy prawo ludzi do zabierania głosu – oznajmił.

Krytycy przepisów na razie wywalczyli tylko suchą wypowiedź Bacha. Zadeklarował on „pełne poparcie dla Komisji Zawodniczej, która podejmie dialog ze sportowcami całego świata w celu zbadania sposobów, jakimi olimpijczycy w godny sposób mogliby wyrazić swoje poparcie dla zasad zapisanych w Karcie olimpijskiej".

Bach jest pod presją, bo czołowe sportowe organizacje już dostrzegają, że świat się zmienił i MKOl nie może dłużej trwać przy swoim bez ryzyka, że zostanie posądzony o olimpijską hipokryzję.

Protest, który miał sens

Wszystko zaczęło się od Colina Kaepernicka, który cztery lata temu postanowił, że w proteście przeciwko brutalnemu traktowaniu przez policję czarnoskórych Amerykanów będzie klękał podczas hymnu. Podpalił lont, bo jego gest podzielił ligę, a prezydent Donald Trump na wiecu w Alabamie krzyczał: – Nie bylibyście zachwyceni, obserwując, jak jeden z właścicieli klubu NFL na widok kogoś znieważającego flagę mówi: „Zabierzcie tego s... z boiska! Jest zwolniony"?

Zawodnik po zakończeniu sezonu faktycznie stracił pracę. San Francisco 49ers nie przedłużyli z nim kontraktu, umowy Kaepernickowi nie zaoferował także nikt inny.

Dziś gwiazdor jest na bezrobociu, ale klimat w lidze się zmienił. – Byliśmy w błędzie, nie słuchając protestujących zawodników. Zachęcamy wszystkich do zabierania głosu oraz pokojowych protestów. Jako Narodowa Liga Futbolu Amerykańskiego potępiamy rasizm i wierzymy, że czarne życia mają znaczenie – deklaruje komisarz NFL Roger Goodell. Ten sam Roger Goodell, który dwa lata temu kazał zawodnikom stać podczas hymnu i straszył karami.

Komisarz o Kaepernicku nie wspomniał nawet słowem, ale jego uderzenie się w pierś to wciąż donośny gest. Stoi przecież na czele ligi, w której siedmiu na dziesięciu zawodników ma ciemny kolor skóry, ale na trybunach dominują 50- i 60-letni konserwatyści, którzy przed każdym meczem dumnie odśpiewują hymn, patrzą w górę na szybujące myśliwce, są dumni ze swojej amerykańskości i od pokoleń podczas wyborów stawiają krzyżyk przy kandydacie republikanów.

„Czy to chociażby w małym stopniu możliwe, że Goodell w swoim oświadczeniu dotyczącym pokoju i chęci przeprosin zasugerował, że to w porządku, by zawodnicy klękali, a nie stali, podczas hymnu, okazując w ten sposób brak szacunku dla naszego kraju i flagi?" – odpowiedział na Twitterze Trump. A później ogłosił, że będzie bojkotował ligę i w najbliższym sezonie nie obejrzy żadnego meczu.

Komisarz NFL otworzył polityce furtkę do biznesu wartego kilkadziesiąt miliardów dolarów. Podobnie jak władze Międzynarodowej Federacji Piłki Nożnej (FIFA), które postanowiły odejść od przepisów zakazujących symboli, haseł i bannerów zawierających treści polityczne, choć przez lata na jakiekolwiek stadionowe demonstracje wykraczające poza ramy dyscypliny reagowały alergicznie.

FIFA wydała nawet oświadczenie, w którym podkreśliła „zrozumienie dla głębi nastrojów i obaw wyrażanych przez piłkarzy w świetle tragicznych okoliczności sprawy Floyda" i apelowała do organizatorów meczów o rozsądek w zakresie stosowania przepisów zabraniających politycznej ekspresji.

– Podczas zawodów przez nas organizowanych zachowanie graczy Bundesligi zasługiwałoby na oklaski, nie karę – oznajmił szef FIFA Szwajcar Gianni Infantino, komentując zachowanie piłkarzy na boiskach w Niemczech, gdzie gesty solidarności z protestującymi po śmierci Floyda pokazywali 20-letni Anglik Jadon Sancho, 21-letni Marokańczyk Achraf Hakimi, 21-letni Amerykanin Weston McKennie czy 22-letni Francuz Marcus Thuram.

Teraz swą pozycję przemyśleć musi MKOl. Dzisiejsi sportowcy nie mają wiele wspólnego z pokoleniem „Republikanie też kupują buty" Michaela Jordana, dla którego polityka była tylko piachem sypanym w tryby maszynki do zarabiania pieniędzy. Główne role zaczynają odgrywać dziś bogaci milionami followersów w mediach społecznościowych reprezentanci generacji Z, którzy czują, że ich głos ma znaczenie, i chcą z niego korzystać.

Przewodniczący Thomas Bach i jego poprzednicy od lat stoją w karkołomnym rozkroku. Igrzyska, jako największa impreza sportowa czterolecia oraz arena rywalizacji tysięcy atletów, którzy biegają i skaczą na oczach milionów widzów z całego świata, ze swojej natury są wydarzeniem politycznym. Jako narzędzie wykorzystują je nie tylko gospodarze imprezy, ale – niejednokrotnie – także sam MKOl. Charakterystyką rzeczywistości, którą rządzi pieniądz, zawsze będzie jednak przewaga silniejszego.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Co łączy składkę zdrowotną z wyborami w USA
Plus Minus
Politolog o wyborach prezydenckich: Kandydat PO będzie musiał wtargnąć na pole PiS
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta