Wszystko wskazuje na to, że starcie o Senat będzie prawdziwą prawno-polityczną batalią, które wprowadzi długotrwały stan niepewności co do ostatecznych losów większości w izbie wyższej. Trochę jak w na Florydzie w 2000 roku, gdy kontestacja wyniku wyborów doprowadziła do długotrwałego kryzysu politycznego. Teraz stawka też jest bardzo wysoka.
Politycy PiS, z którymi rozmawialiśmy, prezentują dwa podejścia do znaczenia Senatu. Jedno – że nawet jeśli opozycja stworzy działającą większość, to i tak przejęcie Senatu będzie miało znaczenie tylko krótkoterminowe. Drugie – że da to opozycji przełom, jeśli chodzi o morale i polityczny impet, który przełoży się na kampanię prezydencką i jej wynik. W PiS można spotkać się z opinią, że dla prezesa Jarosława Kaczyńskiego najważniejszym zmartwieniem jest pojawienie się w Sejmie Konfederacji, a nie Senat.
Przeczytaj komentarz Zuzanny Dąbrowskiej: Zaufanie skazane na śmierć
Chcemy sprawdzić
Oficjalna linia dotycząca sześciu wniosków złożonych przez PiS jest taka, że partia rządząca chce „sprawdzić”, czy powtórne przeliczenie głosów sprawi, że wynik wyborów ulegnie zmianie. Opozycja doskonale zdaje sobie sprawę, że utrata nawet jednego okręgu doprowadziłaby być może do paraliżu izby wyższej i przekreśliłaby wszystkie polityczne plany wykorzystania Senatu.
PiS tłumaczy, że chodzi o sprawdzenie w okręgach, w których liczba głosów nieważnych jest szczególnie wysoka. Opozycja, że to kolejna faza operacji odbijania Senatu, bo ta pierwsza – próba przekonania jednego lub więcej senatorów – nie powiodła się. – Senatorowie większości wytrzymali presję. To wspaniała wiadomość – mówił w radiu RDC senator elekt PSL Jan Filip Libicki. Jak mówi, on sam był kuszony przez PiS.