Niedawno przeczytałem w internetowym wydaniu „Rzeczpospolitej", w ślad za TVP Info, że panią sędzię Julię Przyłębską drażni, gdy ktoś bez odpowiednich kompetencji dokonuje oceny zgodności przepisów prawnych z konstytucją.
Bardzo mnie to drażni. Uważam, że wprowadza to anarchizację naszego życia społecznego, również zamęt, jeśli chodzi o prawo – powiedziała prezes Trybunału Konstytucyjnego.
Uważam, że bez względu na to, czy jest to polityk PiS, PO, Nowoczesnej czy jakiejkolwiek innej partii, jak również czy jest to sędzia w sądzie powszechnym, nie jest to podmiot uprawniony do tego, aby dokonywać oceny, czy jest coś konstytucyjne, czy nie i z tej oceny wywodzić jakieś prawa – dodała.
Ciągle stoi jak byk
Miałem to szczęście, że moja profesja, czyli adwokaci, przynajmniej nie została wskazana paluszkiem. Oczywiście cieszę się także, że zastrzeżenia Pani Prezes budzi jedynie wypowiadanie autorytatywnych opinii o konstytucji, a nie o innych sferach prawa lub życia.
Przeczytawszy o rozdrażnieniu autorki rzeczonej wypowiedzi, sięgnąłem do naszej ustawy zasadniczej. Uczyniłem to zgodnie z poznaną jeszcze na aplikacji zasadą, że prawnik powinien mieć głowę w przepisach, ale niekoniecznie przepisy w głowie. Mogą one przecież ulec zmianie, albo i w pamięci się zatrzeć. Uczyniłem to również ze zwykłej potrzeby zawodowej, ponieważ dobrze, aby adwokat wiedział, czy wypada w sprawie powołać się na konstytucję i wskazać zgodność lub sprzeczność jakiegoś innego przepisu z jej treścią, czy też nie wypada. Zwłaszcza wobec słów wyżej zacytowanych.