Po kilku tygodniach miałam jednak wrażenie, że mówię coraz ciszej. Lekarz ogólny przepisał mi antybiotyk, potem kolejny, i jeszcze jeden. Podejrzewał zapalenie krtani, potem uznał, że może to na skutek ciąży, a byłam wówczas w siódmym miesiącu. W końcu trafiłam do lekarza foniatry. Po badaniu endoskopowym wystawił mi skierowanie do szpitala na oddział laryngologiczny, by pobrać wycinki. Ale ordynator powiedziała, że to chyba żart: kłaść się na oddział, będąc w ciąży. Jej zdaniem to dyskwalifikowało mnie z jakiejkolwiek diagnostyki. Powiedziała, by przyjść po urodzeniu dziecka, a najlepiej po zakończeniu karmienia. Uznała, że jak urodzę, to zapewne wszystko wróci do normy. Ale bezgłos pozostał. Na własne życzenie wykonałam więc badanie tomografowe szyi, a w opisie znalazło się rozpoznanie wczesnego stadium rakowego.
Wtedy pobrano wycinki. A po trzech tygodniach pani ordynator powiedziała, że we wszystkich wycinkach stwierdzono obecność płasnonabłonkowego nowotworu krtani. Od pierwszej wizyty w szpitalu minęło kilka miesięcy, zanim trafiłam do Dolnośląskiego Centrum Onkologii. Wtedy byłam już w trzecim stadium choroby.
Czytaj więcej
Immunoterapia w pierwszej linii zwiększa szanse przeżycia nawrotowego lub przerzutowego raka H&N, w perspektywie pięciu lat – prawie czterokrotnie.
Gdybym trafiła do kliniki w stadium pierwszym, maksymalnie drugim, zabieg można by przeprowadzić laserem, bez znieczulenia i narkozy, bo zmiany byłyby mniejsze. Dla mnie było na to już za późno. Trafiłam jeszcze na konsultacje do Poznania, do profesora Wojciecha Golusińskiego. I to on zdecydował, że ponieważ mam dopiero 30 lat, należy spróbować zachować głos. Zdecydowano więc o leczeniu oszczędzającym, czyli hybrydą radio- i chemioterapii. Po kontroli wyniki okazały się dobre.
Jednak po dwóch i pół roku, podczas kolejnej kontroli, coś profesora zaniepokoiło, znów więc zbadano wycinki i okazało się, że doszło do wznowienia. Wtedy już nie było dyskusji – zostałam skierowana na całkowite usunięcie krtani.