Jak podał w piątek GUS, przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw, który obejmuje podmioty z co najmniej 10 pracownikami, zwiększyło się o 11,7 proc. rok do roku, po zwyżce o 9,5 proc. w styczniu i 11,2 proc. w grudniu. Ankietowani przez „Parkiet” ekonomiści przeciętnie spodziewali się wyniku sporo niższego, na poziomie 9,9 proc.
Grudniowy skok płac o ponad 11 proc. ekonomiści powszechnie interpretowali jako efekt zmian podatkowych w ramach Polskiego Ładu, który wszedł w życie od stycznia. Części spośród pracowników, którzy w tym roku będą płacili wyższe podatki, pracodawcy wcześniej wypłacili premie roczne i kwartalne. To automatycznie obniżyło tempo wzrostu płac w styczniu. Dane z lutego są już wolne od tych zaburzeń. I sugerują, że w polskiej gospodarce utrzymuje się bardzo silna presja na wzrost wynagrodzeń.
Ekonomiści są jednak podzieleni w ocenach, czy tak wysokie tempo wzrostu płac się utrzyma. Prognozy komplikuje wojna w Ukrainie i związane z nią zawirowania na rynku pracy. Z jednej strony z Polski wyjechało wielu mężczyzn zatrudnionych w budownictwie i transporcie, z drugiej zaś przyjechały ponad 2 mln uchodźców, głównie kobiet, dzieci i starszych mężczyzn. To może oznaczać osłabienie presji na wzrost płac w tych branżach, w których pracę znajdą Ukrainki, ale jednocześnie może się ona nasilać tam, gdzie brakowało będzie mężczyzn. Dodatkowo, wojna w Ukrainie poskutkuje prawdopodobnie wyższą niż dotąd oczekiwano inflacją, która sprzyja żądaniom płacowym pracowników.
- Jak na procesy płacowe wpłynie wojna w Ukrainie, a więc perspektywa wyższej inflacji i niższego wzrostu? Nie spodziewamy się, aby wpłynęło to znacząco na schłodzenie dynamiki płac – sądzimy że utrzyma się ona w okolicach 11 proc. średnio w 2022 r. Wprawdzie pracodawcy będą powoływać się w rozmowach płacowych na kryzys ukraiński (wzrost cen surowców, wahania złotego, zaburzenia łańcuchów dostaw), ale lutowy wzrost płac pokazuje, że pracownicy mają bardzo silną pozycję negocjacyjną. Dopiero wzrost bezrobocia mógłby tę sytuację zmienić – komentuje Karol Pogorzelski, ekonomista z Banku Pekao.