W tym roku miało być inaczej – marsz miał być zmotoryzowany, a więc spokojny i bezpieczny. Zamiast tego tysiące uczestników pieszo przeszło ulicami Warszawy – z ronda Dmowskiego na błonia Stadionu Narodowego, a na trasie doszło do zamieszek czy raczej regularnej bitwy z policją.
Bilans zajść to 35 rannych policjantów (dwaj są w szpitalu), ranny fotoreporter, wyrwane słupki, kostka brukowa, podpalone prywatne mieszkanie i drzwi urzędu. Do tego zniszczone samochody, porozrzucane wypalone race. W efekcie starć policjanci doznali urazów głowy, kręgosłupa, złamania ręki. A jeden z nich ma poważny uraz twarzoczaszki i pęknięty oczodół po tym gdy został kopnięty w głowę.
O tym, że część uczestników marszu przyszła wyładować agresję, świadczy „sprzęt", jaki ze sobą wzięli. – Odebraliśmy 130 produktów pirotechnicznych, w tym race, jak również pałki teleskopowe, paralizator, a nawet broń – mówi Sylwester Marczak, rzecznik stołecznej policji.
Niemal 300 osób spisano i zwolniono. – Uczestnicy marszu dopuścili się 40 przestępstw. W tym m.in. naruszenia nietykalności cielesnej i znieważenia policjanta, zniszczenia mienia, udziału w bójce. Zatrzymanych zostało 36 osób, usłyszą zarzuty – wylicza Marczak.
Na całej trasie przemarszu w stronę policjantów, samochodów, i w okna domów rzucane były race – od jednej z nich zapaliło się mieszkanie należące do witkacologa Stefana Okołowicza – wnętrze jest zniszczone, ale nie spłonęły pamiątki po Stanisławie Ignacym Witkiewiczu. Już ruszyło śledztwo. Kamery monitoringu utrwaliły wizerunki osób, które wrzucały race, policja je publikuje i prosi o pomoc w ich identyfikacji.