Buty, odzież, meble
Podatek od sprzedaży detalicznej formalnie wszedł w życie 1 września 2016. W wyniku sporu z Komisją Europejską został jednak zawieszony do końca 2020 roku. Teraz obejmie nie tylko hipermarkety spożywcze i dyskonty, ale także sklepy obuwnicze, odzieżowe, meblowe oraz sprzęt gospodarstwa domowego i sprzęt elektroniczny. Osłaniany jest propagandowym hasłem wyrównywania szans pomiędzy wielkimi (czytaj zagranicznymi a mniejszymi (czytaj rodzimymi) sprzedawcami. Handlowcy od dawna alarmują, że skutek może być odwrotny do zamierzonego. Zamiast poskromić zagraniczne markety spożywcze, które potrafią uniknąć opodatkowania, a w dodatku otrzymują pomoc z kraju pochodzenia, nowy podatek uderzy w polskich sprzedawców, którzy mają mniejsze pole manewru. Najboleśniej dotknie tych, którzy funkcjonują jako pojedyncze spółki. Już i tak osłabione w czasie pandemii...
Podobieństwo z podatkiem nazwanym przewrotnie opłatą solidarnościową od wpływów reklamowych narzuca się samo. Tu także rząd PiS już wcześniej próbował.
Miał to być podatek cyfrowy i miał uderzyć w takie wielkie firmy, jak Google, Netflix czy Facebook. Ale wiceprezydent Mike Pence tupnął nogą w roku 2019 w Warszawie i rząd wycofał się chyłkiem. Teraz znowu próbuje i brnie w uzasadnienia, doszczętnie już ośmieszone. Premier Morawiecki obsadza się w roli rycerza, który idzie na bój z wielogłowym smokiem zagranicznych molochów: „Nasze działania wpisują się w ogólny trend prac na forum UE i OECD, zmierzający do bardziej sprawiedliwego opodatkowania globalnych korporacji, przede wszystkim z sektora internetowego, ale także medialnego" (300polityka.pl).
Tyle że prace na forum UE i OECD trwają właśnie dlatego, żaden kraj w pojedynkę nie poradzi sobie z globalnymi platformami cyfrowymi. Przekonuje się o tym prezydent Macron. Giganci nie znają granic i mają nieograniczone możliwości optymalizacji podatkowej. Tylko szeroka współpraca międzynarodowa, szersza nawet niż UE, może je poskromić. Natomiast nowy podatek rządu PiS, poddany niby-konsultacjom, jest tak kalibrowany, że z całą siłą uderzy w podmioty zarejestrowane w Polsce. I to nie tylko w media, ale także w kina, kluby sportowe i markety.
Szacuje się, że cyfrowi giganci dostarczą nie więcej niż 100 mln zł z miliarda zakładanego wpływu. Reszta to haracz nałożony na polskie firmy. Osłona propagandowa jest jeszcze bardziej kłamliwa niż przy podatku handlowym. Oskarża się media, że nie chcą płacić podatku, który ma wspomóc służbę zdrowia. Tyle że spodziewany uzysk to kropla w morzu potrzeb Narodowego Funduszu Zdrowia, który dysponuje budżetem ponad 100 mld zł. Rządowa propaganda przemilcza prawdę, że firmy medialne płacą CIT i PIT, opłaty koncesyjne, a każda reklama jest obłożona podatkiem VAT. Nowa danina zaś ma charakter podatku obrotowego, pobieranego od przychodu, czyli może być ściągana nawet z firmy, która notuje straty – co w czasie pandemii jest wielce prawdopodobne!