Zobaczyliśmy inne zdjęcie – Jarosław Kaczyński w grupie liczącej znacznie więcej niż dwie, czy nawet pięć osób (tyle może się pojawiać na pogrzebach i w kościołach), w towarzystwie m.in. premiera (czwartej osoby w państwie) i marszałek Sejmu (drugiej osoby w państwie) i wielu innych polityków partii rządzącej, w rękach których znajdują się losy państwa zmagającego się z pandemią. Zdjęcie będące dowodem, że od 10 kwietnia 2010 roku niczego się nie nauczyliśmy. Że wciąż jedną ręką tworzymy procedury, które mają zapewniać bezpieczeństwo, a drugą ręką gnieciemy kartkę, na której je zapisaliśmy i mówimy: reguły są po to, żeby je łamać. Zwłaszcza jeśli aktualnie się rządzi i prawem staje się to, co się rządzącemu podoba.
Czytaj także: Tak się niszczy państwo prawa
9 kwietnia minister zdrowia Łukasz Szumowski ostrzegał, że jeśli Polacy pojadą do bliskich w święta, za dwa tygodnie w kraju możemy mieć o kilkadziesiąt tysięcy zakażonych więcej, co oznacza automatycznie setki kolejnych ofiar koronawirusa. Dzień później mieliśmy zgromadzenie (przy zakazie zgromadzeń liczących więcej niż dwie osoby) zorganizowane przez lidera obozu tworzącego rząd, w skład którego wchodzi minister Szumowski i wizytę na cmentarzu (przy zakazie wizyt na cmentarzach) tegoż lidera.
9 kwietnia minister zdrowia mówił, że po świętach, gdy łagodzone będą obostrzenia, każdy Polak będzie miał obowiązek zasłaniać twarz i usta, dla bezpieczeństwa innych, aby nie zarażać ich przy bezobjawowej infekcji. 10 kwietnia nikt z przedstawicieli obozu władzy, których obostrzenia najwyraźniej przestały obowiązywać nieco wcześniej, nie miał na twarzy maski, ani choćby apaszki.
9 kwietnia premier wraz z ministrem Szumowskim ogłaszali, że przedłużona zostaje regulacja nakazująca w czasie spaceru – nawet z członkiem najbliższej rodziny – utrzymywać od niego odległość dwóch metrów. 10 kwietnia już o tych dwóch metrach zapomniano. Procedury? Nie po to wzięliśmy władzę, by się ograniczać.