Co pan czuje patrząc na dalsze działania organizacji, do której pan należał w czasach studenckich?
Dominuje sentyment. Trzeba pamiętać, że początek miał miejsce 40 lat temu. Sporo po tym czasie się działo. W pamięci pozostał przede wszystkim okres pierwszej dekady. Niezwykle dynamiczny, z licznymi zmianami i bogactwem postaci. Po moim okresie przewodnictwa na Uniwersytecie Wrocławskim (1982-84) następcami kolejno byli Ryszard Czarnecki, Grzegorz Schetyna i Jacek Protasiewicz! Wśród aktywnych działaczy był i Leszek Budrewicz, Rafał Guzowski (Politechnika Wrocławska) i np. Paweł Kasprzak. Niestety po 1990 roku NZS wpadł w rozmaite turbulencje, wewnętrzne podziały i trudne okresy poszukiwania nowej tożsamości. Niemniej jednak przetrwanie rozmaitych konfliktów i sporów politycznych oceniam pozytywnie.
Co dał panu NZS?
Kompetencje obywatelskie, poczucie odpowiedzialności, doświadczenie polityczne i… żonę Basię. Poznaliśmy się w czasie strajku i do dziś aktywnie uczestniczymy w życiu politycznym. Wciąż też stoimy po tej samej stronie, jeśli chodzi o wartości: demokrację, równość praw, szacunek do prawdy, podział władzy, znaczenia kultury etc. NZS to był wyjątkowo szybki i jakościowo niezwykle wszechstronny kurs patriotyzmu, opartego na wiedzy i szacunku do innych.
Dlaczego zdecydował się pan dołączyć do NZS-u?