Rzeczpospolita: Niezależna Ukraina w ciągu ostatnich kilkunastu lat przeżyła już dwie rewolucje. Pan stał na czele pomarańczowej w latach 2004–2005. Żaden sąsiadujący z Ukrainą kraj nie przeżył tyle zawirowań. Czy na tych rewolucjach Ukraina więcej straciła, czy zyskała?
Wiktor Juszczenko: To świadczy o tym, że ukraińskie społeczeństwo żyje, jest odpowiedzialne i aktywne. To duży plus Ukrainy, lubię żywe społeczeństwa. Jeżeli otworzymy polityczną mapę Europy, znajdziemy na niej Polaków od XVII do XX wieku. To samo dotyczy Litwinów i Bułgarów. Prawie każdy wschodnioeuropejski kraj można na takiej mapie znaleźć. Ukrainy jednak tam nie znajdziecie, mimo że było to największe państwo w Europie w X–XI wieku. Żyliśmy pod innymi imperiami. Zabrano nam język, cerkiew, pamięć i kulturę. Przywieziono cudzych bohaterów i odebrano to, co konsoliduje ludzi. Wszystkie protesty po upadku komunizmu miały jeden cel. Część społeczeństwa chciała iść w europejskim kierunku, była przeciwna moskiewskiemu ustrojowi feudalnemu.
Dlaczego już wtedy, podczas pomarańczowej rewolucji, nie doszło do aneksji Krymu i wybuchu wojny w Donbasie?
W 2004 roku nie było destabilizacji sytuacji w kraju. Wtedy każdy nasz poranek zaczynał się od modlitwy z udziałem duchownego patriarchatu kijowskiego, naszej cerkwi. Od rana do wieczora apelowaliśmy o spokój i stabilność. Ale zdobyć tę władzę mogliśmy jedynie w sposób legalny. Jakakolwiek destabilizacja na Majdanie byłaby na rękę naszym oponentom. Co się stało teraz? Sytuacja w Kijowie została zdestabilizowana. Nasi wrogowie pomyśleli: dlaczego takiej destabilizacji miałoby nie być w Doniecku, Odessie czy Charkowie? Była to wojskowa prowokacja Rosji. Próba realizacji tego scenariusza została podjęta jeszcze w listopadzie 2004 roku w Siewierodoniecku. Wtedy zebrali się tam przedstawiciele dziewięciu ukraińskich obwodów i podpisali dokument o utworzeniu „południowo-wschodniej republiki ukraińskiej". Nie posunęło się to dalej tylko dlatego, że zachowaliśmy stabilność kraju.
Po pomarańczowej rewolucji w 2005 roku władzę w kraju dosyć szybko przyjęły prorosyjskie siły na czele z Wiktorem Janukowyczem. Czy tym razem taki scenariusz jest możliwy?