50 osób zostało rannych podczas nagłej utraty wysokości przez dreamlinera chilijsko-brazylijskich linii Latam. 12 z nich pozostaje w szpitalu, jedna jest w stanie ciężkim. To osoby, które w czasie lotu z Australii do Nowej Zelandii nie były przypięte pasami i „latały po kabinie jak liście”, często także uderzając o sufit maszyny. Stąd poważne obrażenia.
— Staramy się pozyskać jak najwięcej informacji dotyczących tego incydentu i jesteśmy gotowi do udzielenia pełnego wsparcia naszemu klientowi — napisał Boeing w oświadczeniu.
Czytaj więcej
Do kryzysu z MAX-ami, drugiego w ciągu 5 lat, doszło, bo brakowało kontroli jakości na kolejnych etapach montażu i Boeing masowo zwalniał (też na emeryturę) wykwalifikowanych pracowników w ramach cięcia kosztów.
Wydarzenie techniczne podczas turbulencji
Takie utraty wysokości podczas silnych turbulencji się zdarzają. Kiedyś doświadczyła ich córka brytyjskiego premiera, Tony'ego Blaira podczas rejsu British Airways z Sydney do Londynu. Również nie była wtedy przypięta pasami do fotela, co jest obowiązkiem podczas turbulencji. 11-letnia wówczas Kathryn Blair mocno sobie rozbiła głowę, ale Tony Blair nie miał pretensji do przewoźnika.
Tyle, że w przypadku Latam to nie były turbulencje. Maszyna nagle samowolnie miała przyspieszyć, jej prędkość przelotowa zwiększyła się z 603 do 1116 km/godz. I nikt nie mówi już o meteorologii, tylko o „wydarzeniu technicznym”. Bo nagle miał się wyłączyć autopilot.