Nie żyje twórca serialu "Ekstradycja”

Zmarł Wojciech Wójcik, reżyser, scenarzysta, wspaniały, uczciwy człowiek.

Aktualizacja: 01.02.2018 15:39 Publikacja: 01.02.2018 15:31

Nie żyje twórca serialu "Ekstradycja”

Foto: Fotorzepa, Bartłomiej Zborowski

Powiedział mi kiedyś: „Nie znoszę koterii, antyszambrowań, załatwiania spraw pod stołem, koneksji i przypodchlebiania się. Nie odczuwam potrzeby sztucznych przyjaźni, cenię sobie swoje outsiderstwo. Z tymi, których szanuję, dogaduję się doskonale”.
I mówił też:  – Ludzie czasem dziwią się, że nie staje przed nimi nawiedzony bufon, naburmuszony i wywyższający się. Może myślą: normalny facet, nie taki przystojny, nie taki szczupły, czasem lubi się napić, a potrafi zrobić coś, co daje się oglądać.

W tych dwóch zdaniach był cały on: uczciwy, zwyczajny. Pewnie ta jego nieumiejętność i niechęć do przepychania się łokciami sprawiła, że w ostatnich latach nie robił filmów. A przecież miał w dorobku znakomite pozycje, takie choćby jak mocny, rozliczeniowy obraz „Tam i z powrotem” czy toczący się po drugiej wojnie światowej „Sam pośród swoich”.

Jak mało kto, jeszcze w czasach PRL-u, potrafił robić filmy popularne, a jednocześnie na dobrym poziomie artystycznym: „Karate po polsku”, „Prywatne śledztwo”, „Trójkąt bermudzki”, „Zabić na końcu”, „Bez litości”.

To również Wójcik zrewolucjonizował polski serial kryminalny. W jego „Ekstradycji” pojawił się policjant, jakiego nie było wcześnie w polskim kinie: facet ze skazą, alkoholik z pękniętym życiem. Potem powstały jeszcze dwie transze cyklu, w których śledził powiązania szarej strefy gospodarczej i polityki.

– Udało nam się chyba pokazać trochę prawdy o współczesnej Polsce, nie w sposób nachalny, cierpiętniczy i nawiedzony. Wyszliśmy od codzienności, ale dotarliśmy, mam nadzieję, do spraw istotnych. Bo człowiek pilnuje, aby nie oszukiwać i kasować bilet w tramwaju, a jednocześnie obok są ludzie, którzy na co dzień mówią „Państwo to my”, mogą nakraść się do woli i pozostać szanowanymi obywatelami – mówił mi wtedy.
I podkreślał, że nie wolno zamykać oczu na brutalizację życia społecznego.

Urodził się w Warszawie 1 stycznia 1943 roku. Jego ojciec brał udział w powstaniu warszawskim. Po wojnie matka z synem pojechała do wuja, do Łodzi. Tam odnalazł ich ojciec, który po powrocie z obozu, zaczął pracować w Wytwórni Filmowej. Zostali w Łodzi, ale Wojtek zawsze marzył o Warszawie, do której zabierał go tata. Przeprowadził się do niej w czasie kręcenia „Ekstradycji”. I już został.

Kiedy miał 14 lat, pojechał z ojcem do Bystrzycy Kłodzkiej, gdzie Kazimierz Kutz kręcił „Nikt nie woła”. Wojtka już zafascynowało kino. Był typem samotnika i buntownika, dużo czytał. Podziwiał ludzi takich jak Kurt Weber, Kazimierz Kutz, Tadeusz Konwicki. Po maturze wbrew woli ojca, który uważał, że syn szykuje sobie ciężki los, zdał do łódzkiej szkoły filmowej. Miał 17 lat, najmłodszy po nim student – 27.

W 1967 roku zaczął pracować jako asystent reżysera. – Uczyłem się pisania scenariuszy, poznawałem Polskę, przechodziłem przyspieszony kurs psychologii – mówił. Pracował ze Stanisławem Różewiczem, Edwardem Żebrowskim, Kazimierzem Kutzem, Janem Rybkowskim. Potem też z Jerzym Hoffmanem. Asystował bez cienia buntu, nawet już po debiucie reżyserskim wracał na plan jako II reżyser.

W 1974 roku zrobił telewizyjny film „Gościnny występ”, cztery lata później zadebiutował w fabule „Oknem” według Iredyńskiego, potem było „Karate po polsku”. A w 1984 roku zrobił „Samego wśród swoich” – film, w który mocno zaingerowała cenzura zmieniając mu zakończenie.

– Poszedłem na kompromis – przyznawał. – Ale i tak uważam ten obraz za bardzo dla mnie ważny. Bo ja, podobnie jak mój bohater, nie chcę być czyjś. Nie chcę być czarny, czerwony, zielony, nie chcę być lewicowcem ani prawicowcem. Nie interesują mnie ci faceci.

To był film polityczny, ale Wojciech Wójcik nie ukrywał, że najbardziej interesuje go kino popularne. Potrafił nawiązać kontakt z widzami. Sam żył zwyczajnie, raz na wozie, raz pod wozem. Przetrwał niejeden trudny okres, także ten, gdy po ciężkim zawale była przy nim tylko żona, Joanna Kopczyńska, świetna kierowniczka produkcji filmu.

Charakter, który nie pozwala mu czepiać się „pańskich klamek”, walczyć i antyszambrować, sprawił, że Wojciech Wójcik przez ostatnich 15 lat pracował niewiele. Tęskniąc za kinem, wyreżyserował „Randkę w ciemno”, co uważał za swój błąd.

Marzył, że jeszcze uda mu się stanąć za kamerą, choć chyba coraz mniej w to wierzył. Kiedyś spotkaliśmy się na ulicy. „Co słychać?” – spytałam. Odpowiedział: „Nic. Czy ktoś potrzebuje dzisiaj starych reżyserów?”.

W świecie kina – w pogoni za sukcesem, w ogromnym tempie i dzikiej konkurencji – nie starczyło miejsca dla Wojciecha Wójcika. Wielka szkoda. Bo był świetnym artystą, a przede wszystkim mądrym, uczciwym i ogromnie wrażliwym człowiekiem.

Zmarł 1 lutego 2018 roku. Miał 75 lat.

Powiedział mi kiedyś: „Nie znoszę koterii, antyszambrowań, załatwiania spraw pod stołem, koneksji i przypodchlebiania się. Nie odczuwam potrzeby sztucznych przyjaźni, cenię sobie swoje outsiderstwo. Z tymi, których szanuję, dogaduję się doskonale”.
I mówił też:  – Ludzie czasem dziwią się, że nie staje przed nimi nawiedzony bufon, naburmuszony i wywyższający się. Może myślą: normalny facet, nie taki przystojny, nie taki szczupły, czasem lubi się napić, a potrafi zrobić coś, co daje się oglądać.

Pozostało 90% artykułu
Telewizja
Arya Stark może powrócić? Tajemniczy wpis George'a R.R. Martina
Telewizja
„Pełna powaga”. Wieloznaczny Teatr Telewizji o ukrywaniu tożsamości
Telewizja
Emmy 2024: „Szogun” bierze wszystko. Pobił rekord
Telewizja
"Gra z cieniem" w TVP: Serial o feminizmie w dobie stalinizmu
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Telewizja
"Pingwin" na platformie Max. O czym opowiada serial o przeciwniku Batmana?