Dostał pan od Ministerstwa Zdrowia pisemny zakaz publicznych wypowiedzi na temat epidemii. Podobne zakazy dotarły też do wszystkich innych wojewódzkich konsultantów ds. chorób zakaźnych w Polsce. Dlaczego pan go nie przestrzega?
Dostałem jak wszyscy konsultanci wojewódzcy zakaz wypowiadania się na tematy dotyczące koronawirusa SARS-CoV 2 odpowiedzialnego za epidemię COVID-19. Zaprotestowałem przeciwko temu, bo uważam się za przyzwoitego człowieka, mam określoną widzę popartą doświadczeniem i nie będzie mi żadna pani wiceminister zdrowia zakazywała wypowiadania się na tematy zawodowe, związane z troska o zdrowie obywateli.
Wiceminister zdrowia Józefa Szczurek-Żelazko wysłała do szpitali podległych ministerstwu pismo, z którego wynika, że epidemiolodzy nie powinni informować społeczeństwa o brakach w sprzęcie czy liczbie zakażeń i zgonów w poszczególnych jednostkach.
Nie oczerniam nikogo, nie mówię nieprawdziwych rzeczy, tylko wypowiadam się w zakresie swoich kompetencji. Nie pozwolę się kneblować. Jeszcze żyjemy w kraju, w którym panuje wolność, w tym wolność wypowiedzi słowa. Informowanie społeczeństwa o sytuacji medycznej jest moim obowiązkiem, jako lekarza oraz konsultanta wojewódzkiego, kierownika kliniki i ordynatora oddziału zakaźnego w szpitalu przy ul. Koszarowej we Wrocławiu. My konsultanci, znamy najlepiej sytuację. Mamy różny punkt widzenia. Pani minister optuje za opcją z lat 70-tych, a ja z nowoczesnym demokratycznym państwem XXI wieku.
Czy koronawirus zaskoczył państwo polskie?
Państwo zaskoczył. Mnie nie. Już na wczesnym etapie ostrzegałem, widząc, co się dzieje w Chinach, które początkowo ukrywały problem, i we Włoszech, odradzałem wyjazdy na narty. Można było się do epidemii przygotować wcześniej i lepiej, widząc, co się dzieje w innych krajach.