– Komu chcecie oddać państwo? Jeżeli ktoś chce oddać kraj, nawet jeżeli będę martwy, nie pozwolę na to – grzmiał w niedzielę w Mińsku urzędujący od 1994 roku białoruski przywódca Aleksander Łukaszenko. Straszył Białorusinów głodem i „armią NATO", oznajmił też, że nie zamierza siadać za stołem rozmów i przeprowadzać nowych wyborów. Było to chyba najbardziej emocjonalne wystąpienie w karierze białoruskiego prezydenta. Jego zwolennicy, których oszacował na 50 tys. (według niezależnych mediów było tam maksymalnie 5–7 tys. ludzi) zniknęli z placu Lenina tak szybko, jak się tam pojawili. Już o świcie setki autobusów z różnych zakątków kraju ruszyło w kierunku stolicy. Wiele z nich (byli tam przeważnie urzędnicy i pracownicy sektora budżetowego) nie dojechało, część zatrzymała się po drodze, sabotując w ten sposób wystąpienie prezydenta. – Zadzwonił do mnie przełożony, ale odmówiłem i nie pojechałem – mówi „Rzeczpospolitej" urzędnik niższego szczebla spod Mińska.
Gdy nagle przed wystąpieniem Łukaszenki jeden z przemawiających zaczął głośno mówić o represjach w kraju i zafałszowanych wyborach, tłum przywiezionych do Mińska ludzi nie wiedział, jak się zachować. Wtedy mikrofon szybko przekazano komuś innemu. Zresztą gdy za trybuną pojawił się przywódca kraju, nie zbierał też zbyt hucznych oklasków. – To było przemówienie graniczące z histerią, taki krzyk duszy – komentuje „Rzeczpospolitej" czołowy białoruski politolog Waler Karbalewicz.
„Aresztować dyktatora"
Jedno za drugim białoruskie miasta w niedziele zmieniały czerwono-zieloną flagę (przywróconą w 1995 roku przez Łukaszenkę lekko zmodyfikowaną flagę BSRR) na masztach budynków rządowych na biało-czerwono-białą, czyli flagę Republiki Białoruś w latach 1991–1994. Niezależny portal Tut.by szacuje, że tylko przy obelisku „Mińsk – miasto-bohater" zgromadziło się nawet ponad 200 tys. ludzi, a ogółem w 2-milionowym Mińsku protestowało nawet 400 tys. ludzi. – Czegoś takiego nasze miasto nie widziało nawet po upadku ZSRR. Wszyscy świętują zwycięstwo, miasto jest wolne. Morze narodowych flag, ulice wypełniły się ludźmi, wszyscy się cieszą, że Łukaszenki już nie będzie. Pozostało jedynie utrzymać i sformalizować to zwycięstwo – relacjonuje „Rzeczpospolitej" mieszkaniec Mińska, który od tygodnia uczestniczy w antyrządowych protestach po tym, jak Aleksander Łukaszenko ogłosił swoje zwycięstwo z ponad 80-procentowym poparciem. – Wystarczy wyjść na ulice stolicy, by zobaczyć, po czyjej stronie jest 80 proc. mieszkańców miasta – mówi.
Ale problem reżimu nie leży tylko w stolicy. Setki tysięcy ludzi wyszło na ulice Grodna, Witebska, Mohylewa, Homla, Brześcia oraz kilkudziesięciu mniejszych miast kraju: Mołodeczno, Mozyrz, Iwacewicze, Soligorsk, Brasław, Stolin, Pińsk, Połock, Raków, i wielu innych zakątków kraju. W kraju strajkują już niemal wszystkie najważniejsze zakłady pracy (MTZ, MAZ, BiełAZ, Biełaruśkalij, Grodno Azot i wiele innych przedsiębiorstw). Główne hasło – dymisja Łukaszenki i wolne wybory. Padają i bardziej odważne hasła dotyczące „aresztowania dyktatora".
Powolny bunt elit
Zbuntowała się nawet telewizja rządowa, która w niedzielę po raz pierwszy poinformowała o antyrządowych protestach. W sobotę do gmachu budynku Biełteleradiokampanii (główny państwowy nadawca telewizyjny i radiowy) wkroczył OMON, by „zabezpieczyć" budynek przez zgromadzonym na zewnątrz tłumem. Zaczyna buntować się dyplomacja. W niedzielę protestujących poparł ambasador Białorusi w Słowacji i były doradca Łukaszenki Igor Leszczenia. „Rz" nie udało się połączyć z Ambasadą Białorusi w Warszawie.