W Brukseli rozpoczyna się nadzwyczajny szczyt poświęcony budżetowi UE na lata 2021-2027. Stawką są nie tylko dziesiątki miliardów euro dla Polski w funduszach na rozwój gospodarczy i wspieranie rolnictwa, ale też kwestia tego, czy można odbierać pieniądze tym państwom członkowskim, które nie przestrzegają praworządności. Z naszych nieoficjalnych rozmów z wieloma dyplomatami i urzędnikami z obu stron sporu o praworządność wynika, że będzie można. Ale dużo trudniej, niż chciały tego początkowo Komisja Europejska i kilka najbardziej zaangażowanych w obronę praworządności państw UE. W praktyce może to oznaczać, że Polski ten instrument nie dotknie.
W maju 2018 roku Komisja Europejska zaproponowała projekt rozporządzenia, które daje jej możliwość zawnioskowania o zawieszenie wypłat unijnych funduszy dla krajów, w których problemy z systemem sądownictwa powodują zagrożenie dla unijnego budżetu. Czy Polska kwalifikowałaby się dzisiaj do zastosowania wobec niej takiego instrumentu? – pytamy osobę zaangażowaną w negocjacje tego mechanizmu. – A dlaczego nie? Chaos, zastraszani sędziowie, prokuratura w rękach ministra – odpowiada.
Przeczytaj komentarz: PiS ma sporo szczęścia, że unijni urzędnicy traktują praworządność znacznie bardziej serio niż władze w Polsce
KE od początku wiedziała jednak, że normalny proces decyzyjny, czyli kwalifikowana większość państw członkowskich za przyjęciem ewentualnego wniosku Komisji, może być zbyt słaby. Bo już procedury z artykułu 7 unijnego traktatu, gdy chodziło o polityczne napiętnowanie naszego kraju za łamanie praworządności, pokazały, że można takiej większości dla ukarania Polski czy innych krajów nie uzyskać. Dlatego KE zaproponowała tzw. odwróconą większość, czyli potrzeba większości nie żeby decyzję przyjąć, ale żeby ją odrzucić.
W ramach negocjacji budżetowych Charles Michel, przewodniczący Rady Europejskiej, osłabił jednak ten mechanizm, zapisując, że do decyzji potrzebna jest normalna większość kwalifikowana.