Rosyjski statek rybacki Oleg Naydenov zatonął u wybrzeży Gran Canarii

Po pożarze, jaki wybuchł na pokładzie, rosyjski statek rybacki Oleg Naydenov spoczął na dnie Oceanu Atlantyckiego 24 km od Maspalomas, kurortu na Gran Canarii. Służby sprawdzają, czy nie doszło do wycieku paliwa, którego Oleg Naydenov miał na pokładzie 1,400 ton.

Aktualizacja: 16.04.2015 00:59 Publikacja: 16.04.2015 00:07

Oleg Naydenov (AFP PHOTO / SALVAMENTO MARITIMO)

Oleg Naydenov (AFP PHOTO / SALVAMENTO MARITIMO)

Foto: AFP

Pożar zaczął się w sobotę, gdy 120-metrowy statek kotwiczył w porcie na jednej z Wysp Kanaryjskich. Na pokładzie było ponad 1400 ton paliwa różnego rodzaju (najwięcej - oleju napędowego). Już wtedy władze obawiały się wycieku. - Jeśli statek zatonie, niewątpliwie do wycieku dojdzie - mówił Pedro Mederos, kapitan portu w Las Palmas na Gran Canarii.

Po 13 godzinach walki z żywiołem zdecydowano, że statek zostanie odholowana na pełne morze. Miało to zapobiec rozprzestrzenianiu się ognia w porcie. W momencie, kiedy została podjęta ta decyzja, statek miał już 9 stopni przechyłu i coraz poważniej zagrażał portowej infrastrukturze. Już wtedy jednak oceanografowie i ekolodzy ostrzegali, że statek może się przewrócić i zatonąć, a przez to zagraża bezpieczeństwu życia morskiego. Antonio Munoz, ekolog z organizacji Ekolodzy w Działaniu podkreśla, że skoro zdecydowano się odholować statek, można było zrobić to nie w kierunku pełnego morza, ale w bezpieczne miejsce z dala od portu, gdzie można byłoby łatwiej kontrolować pożar i prowadzić akcję ratowniczą, a także uniknąć lub zminimalizować zagrożenie wycieku.

Pojawiające się krytyczne głosy mówią o zdrowym rozsądku przy podejmowaniu decyzji i tym, że każda akcja przeprowadzana na otwartym morzu jest zdecydowanie trudniejsza do opanowania i obarczona ryzykiem wypadku.

Żaden członek załogi nie został poszkodowany w pożarze.

"Rosyjscy piraci"

Oleg Naydenov był pirackim statkiem rosyjskim. Jak mówi Celia Ojeda z Greenpeace, wielokrotnie denuncjowano go za nielegalne połowy u brzegów Afryki, zwłaszcza w Senegalu. Był tam nawet aresztowany i musiał wykupić się wysoką grzywną (ostatni raz w 2014 r.). Statek został również złapany w 2011 na łowieniu ryb w strefie ograniczonych połowów, w dodatku jego nazwa była wtedy zasłonięta płachtą, aby był nierozpoznawalny.

Julio Barela z Greenpeace przypomina, że organizacja ta złożyła nawet donos do Komisji Europejskiej przeciwko Olegowi i nielegalnie dokonywanym przez załogę statku połowom.

Według podpisanego w Dakarze porozumienia całkowitym zakazem połowów zostało objętych siedem rosyjskich statków - w tym Oleg Naydenov.

Statek pod rosyjską banderą spoczął na dnie Atlantyku, na głębokości ok. 2,4 km, ok. 25 km od Maspalomas - turystycznej miejscowości na południowym wybrzeżu Gran Canarii. Ekolodzy ostrzegają, że na tej głębokości ciśnienie jest na tyle duże, że prawdopodobieństwo rozszczelnienia kadłuba jest bardzo wysokie.

Zagrożenie ekologiczne

Samolot grupy poszukiwawczej natknął się na ślady paliwa w miejscu, gdzie zatonął Oleg. Wedle służb ratowniczych ślady te rozciągają się na ok. 6 km na trasie, którą przebył przed zatonięciem statek.

Niepokój ekologów budzi fakt, że statek zatonął niedaleko specjalnej strefy chronionej przyrody (Lugar de Interés Comunitario - LIC)  objętej ochroną nie tylko Ministerstwa Środowiska, ale również UNESCO.

Ekipy ratownicze starają się uspokoić ekologów i środowiska międzynarodowe, twierdząc, że położenie odkrytych plam ropy wskazuje, że nie zagrażają one ani strefie chronionej LIC, ani wybrzeżom Wysp Kanaryjskich. Powołują się przy tym na kierunki i nasilenie prądów morskich. Dyrektor Insytutu Oceanografii Uniwersytetu Las Palmas na Gran Canarii zwraca jednak uwagę, że prądy często na wiosnę zmieniają swój kierunek, co oznacza, że skażenie może przemieścić się w kierunku Teneryfy.

Oleg Naydenov przybił do wybrzeży Gran Canarii 1 marca. W Las Palmas miał zaplanowane działania konserwatorsko-naprawcze, w tym również załadunek paliwa na pokład. 11 kwietnia miał wyruszyć do Mauretanii. Tego dnia doszło do pożaru na pokładzie.

Pożar zaczął się w sobotę, gdy 120-metrowy statek kotwiczył w porcie na jednej z Wysp Kanaryjskich. Na pokładzie było ponad 1400 ton paliwa różnego rodzaju (najwięcej - oleju napędowego). Już wtedy władze obawiały się wycieku. - Jeśli statek zatonie, niewątpliwie do wycieku dojdzie - mówił Pedro Mederos, kapitan portu w Las Palmas na Gran Canarii.

Po 13 godzinach walki z żywiołem zdecydowano, że statek zostanie odholowana na pełne morze. Miało to zapobiec rozprzestrzenianiu się ognia w porcie. W momencie, kiedy została podjęta ta decyzja, statek miał już 9 stopni przechyłu i coraz poważniej zagrażał portowej infrastrukturze. Już wtedy jednak oceanografowie i ekolodzy ostrzegali, że statek może się przewrócić i zatonąć, a przez to zagraża bezpieczeństwu życia morskiego. Antonio Munoz, ekolog z organizacji Ekolodzy w Działaniu podkreśla, że skoro zdecydowano się odholować statek, można było zrobić to nie w kierunku pełnego morza, ale w bezpieczne miejsce z dala od portu, gdzie można byłoby łatwiej kontrolować pożar i prowadzić akcję ratowniczą, a także uniknąć lub zminimalizować zagrożenie wycieku.

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1003
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1002
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1001
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1000
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 999