Pożar zaczął się w sobotę, gdy 120-metrowy statek kotwiczył w porcie na jednej z Wysp Kanaryjskich. Na pokładzie było ponad 1400 ton paliwa różnego rodzaju (najwięcej - oleju napędowego). Już wtedy władze obawiały się wycieku. - Jeśli statek zatonie, niewątpliwie do wycieku dojdzie - mówił Pedro Mederos, kapitan portu w Las Palmas na Gran Canarii.
Po 13 godzinach walki z żywiołem zdecydowano, że statek zostanie odholowana na pełne morze. Miało to zapobiec rozprzestrzenianiu się ognia w porcie. W momencie, kiedy została podjęta ta decyzja, statek miał już 9 stopni przechyłu i coraz poważniej zagrażał portowej infrastrukturze. Już wtedy jednak oceanografowie i ekolodzy ostrzegali, że statek może się przewrócić i zatonąć, a przez to zagraża bezpieczeństwu życia morskiego. Antonio Munoz, ekolog z organizacji Ekolodzy w Działaniu podkreśla, że skoro zdecydowano się odholować statek, można było zrobić to nie w kierunku pełnego morza, ale w bezpieczne miejsce z dala od portu, gdzie można byłoby łatwiej kontrolować pożar i prowadzić akcję ratowniczą, a także uniknąć lub zminimalizować zagrożenie wycieku.
Pojawiające się krytyczne głosy mówią o zdrowym rozsądku przy podejmowaniu decyzji i tym, że każda akcja przeprowadzana na otwartym morzu jest zdecydowanie trudniejsza do opanowania i obarczona ryzykiem wypadku.