W ubiegłym tygodniu media obiegł film ze spotkania z prezydentem Erdoganem w Ankarze. Widać na nim, jak pan siada z przywódcą tureckim na specjalnych krzesłach, a przewodnicząca Komisji Europejskiej zdziwiona stoi i potem wyznacza się jej podrzędne protokolarnie miejsce na sofie, naprzeciw szefa tureckiej dyplomacji. Wylała się na pana fala krytyki za brak reakcji na taki afront ze strony tureckiej. Jak pan na nią odpowie?
Przede wszystkim głęboko żałuję tego, co się stało. Gdyby tylko się dało, chciałbym to odwrócić. Nie spałem w nocy, ten film przewijał się w mojej głowie 150 razy. Post factum wielu może powiedzieć, że mogłem zrobić to czy tamto. Moje wrażenie w tamtym momencie było takie, że gdybym jakoś zareagował, to sytuacja byłaby jeszcze gorsza, bo zniszczyłbym miesiące przygotowań do tej wizyty. Poza tym Ursula (von der Leyen – red.) pokazała swoją reakcję i pomyślałem, że to może byłoby widziane jako zachowanie paternalistyczne, gdybym dokonywał jakichś dodatkowych aktów. Na pewno trzeba z tego wyciągnąć lekcję dotyczącą przygotowania spotkań.
Nikt za to nie przeprosił. Ankara twierdzi, że to było na życzenie na stronie unijnej.
Wygląda na to, że protokół unijny nie miał dostępu wcześniej do tej sali i nie miał informacji o tym, jak będą usadzone osoby. Powtarzam z całą siłą mój żal wobec KE, ale też wobec kobiet w ogóle, które mogły poczuć się obrażone tymi obrazkami. Trzeba z tego wyciągnąć wnioski dla służb protokolarnych. Biorę na siebie część odpowiedzialności, bo jestem przewodniczącym Rady Europejskiej. Jestem wyjątkowy smutny, bo to przykryło przesłanie tego spotkanie, którym była jedność Unii w ważnej sprawie geopolitycznej. Pracowaliśmy ze wszystkimi państwami członkowskimi w ostatnich miesiącach, żeby przygotować jasne i silne europejskie stanowisko na wizytę w Ankarze. Niestety, z powodu tej szokującej sytuacji nie doceniamy, jak ważna ona była. Praworządność, wolność słowa, wartości europejskie, współpraca gospodarcza, wielki pakiet finansowy, poprawa działania unii celnej – o tym wszystkim rozmawialiśmy. Wreszcie imigracja. W ciągu ostatnich pięciu lat współpracowaliśmy w sprawie uchodźców. Czasem było to trudne, czasem byliśmy ofiarą presji. W Turcji są 4 miliony syryjskich uchodźców, UE finansuje ich utrzymanie dzięki programowi zatwierdzonemu pięć lat temu. Potrzebujemy zmiany atmosfery w napiętych relacjach z Turcją. UE potrzebuje środowiska stabilnego, zamożnego, bezpiecznego. Za każdym razem, gdy w naszym otoczeniu są napięcia, my jesteśmy pod presją: polityczną, gospodarczą, migracyjną. A Turcja odgrywa ważna rolę w Syrii, Libii, czy na Kaukazie. I chciałem jasno przekazać nasze europejskie stanowisko.
A czy planuje pan bezpośrednio postawić temat praworządności na stole obrad przywódców UE? Widać przecież narastający od lat kryzys praworządności. I jedyna instytucja, która o tym nie dyskutowała, to Rada Europejska. Czego się pan obawia? Utraty jedności? Skoro ma pan śmiałość rozmawiać o tym z Erdoganem czy z Putinem, to dlaczego nie podnosi pan tego tematu w rozmowach z Orbánem, Morawieckim czy Janšą?