Kinsey badał wyłącznie ochotników, którzy sami chcieli opowiadać o swoich zachowaniach seksualnych. W dodatku część z nich dostawała gratyfikację, co mogło sprzyjać ubarwianiu ich zwierzeń (dotyczy to zwłaszcza licznej grupy męskich prostytutek). Ponadto aż jedna trzecia wszystkich badanych była skazana za przestępstwa seksualne, a 10 proc. męskiej próby badawczej stanowili bywalcy klubów gejowskich (w latach 40. dość nielicznych). Szczególnie bulwersujący był fakt, że źródłem informacji o zachowaniach erotycznych dzieci były relacje złożone przez dziewięciu pedofili. Najbardziej zwyrodniały z nich był podstawowym „naukowym" źródłem, bo – jak pisał współpracownik Kinseya – „miał naukowe zacięcie i robił szczegółowe zapiski z każdego takiego zdarzenia" przez 30 lat. Nic dziwnego, że raport Kinseya bardzo pozytywnie oceniał relacje seksualne dzieci z dorosłymi.
Z braku zgłaszających się małżeństw Kinsey jako „małżeństwo" liczył każdą relację mężczyzny i kobiety trwającą ponad rok (za „małżeństwa" uznał również relacje między prostytutkami i ich alfonsami), a niedoreprezentowanie osób z wyższym wykształceniem „nadrobił", uznając za absolwentów wyższych uczelni każdego, kto uczęszczał na jakikolwiek kurs akademicki. Dlatego współuczestniczący w programie tak wybitni naukowcy, jak Abraham Maslow od początku krytykowali sam fundament badań, uważając, że ankietowanie wyłącznie ochotników prowadzi do wypaczenia rezultatów. Kinsey wolał jednak zerwać współpracę z Maslowem, niż zmienić metodę. Już po opublikowaniu raportu słynny matematyk John Tukey, analizując metody Kinseya, orzekł, iż „losowy wybór trzech osób byłby bardziej reprezentatywny niż grupa 300 osób wybranych przez p. Kinseya", a najwybitniejsi statystycy przygotowali dla Amerykańskiego Stowarzyszenia Statystycznego druzgoczący raport, dowodząc, że praca Kinseya nie spełnia naukowych kryteriów.
Wydawałoby się, że sprawa jest oczywista. Dla SAP jednak ważniejsze było wyzwolenie ludzkości z „nienaukowego" podejścia do seksu i „irracjonalnych" seksualnych tabu. Raport – nagłośniony przez media – miał potężny wpływ na kształtowanie nie tylko wyobraźni i obyczajowości mieszkańców Zachodu, ale także na kształt programów szkolnych oraz legislacji. „Kinsey to jeden z najwybitniejszych pionierów seksuologii – ocenia prof. Lew-Starowicz – był on pierwszym, który przeprowadził wielkie empiryczne badania na temat seksu i uzyskał konkretne, dość szokujące wyniki. Jego prace wywołały przełom w mentalności i przyczyniły się do późniejszej rewolucji seksualnej". A prof. Zbigniew Izdebski dodaje: „Kinsey jako pierwszy udowodnił sprzeczność zasad moralnych z rzeczywistymi zachowaniami człowieka, a szczególnie kobiet". Zwróćmy uwagę na słowo „udowodnił". „Udowodnione" równa się „bezdyskusyjne".
Ideologia kontra religia
Dlaczego oczywiste, zdemaskowane publicznie szalbierstwa nie zostały odrzucone, a naukowcy napiętnowani? Odpowiedź zawarta jest w dychotomii: naukowe – nienaukowe, racjonalne – nieracjonalne.
Ponieważ Haeckel i Kinsey (rzecz dotyczy również rzeszy mniej uznanych uczonych) walczyli z tym co „nienaukowe" i „irracjonalne", więc stali po stronie nauki i racjonalności. I ponieważ podważali „tradycyjne" nienaukowe normy etyczne oraz osłabiali siłę religijnego irracjonalizmu, więc ich zasługi pokrywają niewielkie warsztatowe niedomagania (słowo „oszustwo" byłoby nie na miejscu). Tak rodzi się dwójmyślenie wyznawców scjentyzmu. Całą sferę religii spycha się w przestrzeń tego, co „nienaukowe" i „irracjonalne". Nie warto z nią podejmować żadnego dialogu. „Wierzącym powiada się, że ich język jest wewnętrznie niezrozumiały i że oni sami nie potrafią go zrozumieć" – opisywał ten proces Leszek Kołakowski. I wyjaśniał: „Dzieje się tak dlatego, że ich język zawodzi wobec reguł zrozumiałości narzuconych filozoficzną ideologią, której głównym zadaniem jest takie ukształtowanie owych reguł, by język religijny wykluczyć z tego, co zrozumiałe".
To wykluczenie obejmuje nie tylko religię, która spada co najwyżej do rangi „uczuć religijnych". Także etyka i cały świat wartości, jako że nie są „racjonalne" w „naukowy" sposób, stają się sferą subiektywnych odczuć. A przecież elementarny zdrowy rozsądek podpowiada, że podział całej rzeczywistości na to co racjonalne (oparte na zasadach logiki lub weryfikowalne empirycznie) oraz to, co jest pozbawione racjonalności (irracjonalne) jest niemądre. Istnieją przecież ogromne obszary doświadczenia ludzkiego, które wymykają się takiej dychotomii. Wszystko, co dotyczy miłości i wiary oraz dobra i piękna nie da się zamknąć w logicznych wynikach i nie poddaje się eksperymentom. Owszem, miłość zawsze powinna być rozumna, powinienem też umieć ukazać racjonalne przesłanki swej wiary, a także logicznie argumentować, dlaczego daną rzecz uważam za dobrą lub piękną. Ale i wiara, i miłość, i dobro, i piękno przekraczają kategorię racjonalności – muszą być rozumne, ale są ponadracjonalne.
Przez całą starożytność najwybitniejsze umysły dowodziły, że ludzie są z natury nierówni. To dzięki chrześcijaństwu zaczął się rozprzestrzeniać ideał równej godności wszystkich ludzi. Dziś jest to dla ludzi Zachodu oczywistością. Ale faktu równości wszystkich ludzi nie dowiedzie się przez czysto logiczne wynikanie, a nauka nigdy nie skonstruuje przyrządu, który mierzyłby wartość godności. Czy zatem ów pogląd o równości jest irracjonalny, a więc niebezpieczny?
Dodajmy do tego, że umysł SAP od blisko 300 lat poddany jest kulturowemu „praniu mózgów" i szczerze wierzy, że nauka po antycznym okresie rozwoju została w „wiekach ciemnych" stłumiona aż do odrodzenia, że religia jest źródłem nietolerancji i przemocy, że prawa człowieka wymyśliła rewolucja francuska, uniwersytety powstawały w walce z Kościołem, a nauka nowożytna rozkwitła dzięki uwolnieniu rozumu z okowów dogmatów, a Kościół przez wieki nauczał, że Ziemia jest płaska, czy też zakazywał sekcji zwłok. Wystarczy do tego dodać współczesne fakty: nagłośnione przez media przypadki – często niestety prawdziwe – hipokryzji kleru, czy – takoż częstokroć prawdziwe – przypadki magicznego podejścia do chrześcijaństwa, by umysł SAP był doskonale zaimpregnowany na otwarcie się w kierunku wiary i Kościoła.
Sporo dało mi do myślenia, gdy w ramach polemik zaatakowano mnie za krytykę scjentystycznego poglądu, który przytoczyłem za wybitnym filozofem nauki z XX wieku Hansem Reichenbachem: „Wiara, że nauka ma odpowiedzieć na każde pytanie, że gdy się potrzebuje pomocy technicznej, gdy jest się chorym lub przeżywa się jakieś problemy natury psychologicznej wystarczy zwrócić się do naukowca, a otrzyma się odpowiedź – jest tak rozpowszechniona, że nauka przejęła funkcję dostarczania poczucia bezpieczeństwa. Wiara w naukę zastąpiła w znacznej mierze wiarę w Boga".
Wydawałoby się, że wiara w naukę jako Boga jest oczywistym nadużyciem obu pojęć, że wiara, iż nauka odpowie na każde pytanie człowieka jest wiarą naiwną i nienaukową. Dopiero potem zrozumiałem, że wedle SAP Bóg to byt, który jest odpowiedzią na ludzką bezradność, niewiedzę oraz lęki wypełniający luki aktualnej wiedzy, oferując zarazem komfort bezpieczeństwa. Innymi słowy, co powtarzałem moim niewierzącym przyjaciołom: „gdybym wierzył w takiego Boga, w jakiego ty wierzysz, to też bym nie wierzył".
Dla człowieka wierzącego bowiem, jak mówi Katechizm Kościoła katolickiego – „Bóg przewyższa wszelkie stworzenia. Trzeba zatem nieustannie oczyszczać nasz język z tego, co ograniczone, obrazowe i niedoskonałe, by nie pomieszać niewypowiedzianego, niepojętego, niewidzialnego i nieuchwytnego Boga z naszymi ludzkimi sposobami wyrażania. Trzeba bowiem pamiętać, że gdy wskazujemy na podobieństwo między Stwórcą i stworzeniem, to zawsze niepodobieństwo między nimi jest jeszcze większe, i że mówiąc o Bogu, nie możemy określić, kim On jest, ale wyłącznie kim nie jest".
Bóg jest zatem bytem przekraczającym wszystkie nasze kategorie pojmowania, a traktowanie go jako „zapełniacza luk" jest podejściem magicznym, które jest głęboko sprzeczne z chrześcijaństwem.
Natomiast nauka, wielkie i wspaniałe osiągnięcie ludzkiego umysłu, to systematycznie gromadzony i poszerzany zasób wiedzy, który opisuje zjawiska, dąży do wyjaśniania ich przyczyn, powiązań i praw nimi rządzących, poddając swoje twierdzenia metodycznej kontroli poprzez weryfikowanie ustalonych wyników.
Dla wierzącego katolika pomiędzy wiarą w Boga a wiarą w cokolwiek innego istnieje przepaść. Dla człowieka niewierzącego sprawa wygląda inaczej. Nauka jest racjonalną metodą rozwiązywania ludzkich problemów, natomiast Bóg jest nienaukowym i irracjonalnym wypełniaczem niezaspokojonych ludzkich potrzeb. Zwięźle ujął to brytyjski biolog (scjentysta i zwolennik eugeniki) Julian Huxley: „Wszechświat może żyć, pracować, planować, w końcu stworzył Boga w umyśle człowieka". A w bardziej naukowej formie wyraził to manifest wybitnych matematyków, logików i fizyków, którzy utworzyli w latach 20. XX w. tzw. Koło Wiedeńskie. Z pogardą odrzucali „metafizyczne manowce", albowiem „światopogląd naukowy nie zna nierozwiązywalnych zagadek", gdyż „człowiekowi dostępne jest wszystko; człowiek jest miarą wszechrzeczy".
Ta apodyktyczność wydawanych sądów, pewność posiadania absolutnej, naukowej prawdy, która dominowała w nauce przez blisko dwa stulecia, na początku ubiegłego wieku zaczęła się walić, aż w końcu legła w gruzach. Powstanie mechaniki kwantowej i teorii względności rozsadziło świat naiwnego determinizmu i materializmu. Co więcej, Kurt Goedel, austriacki logik i matematyk, pokazał, że na gruncie matematyki istnieją granice poznania, a Werner Heisenberg, jeden z twórców mechaniki kwantowej, dowiódł tego samego na gruncie fizyki. Sama nauka uruchomiła więc proces erozji pychy, pewności siebie i niezachwianego optymizmu, które cechowały scjentyzm.
Dostrzeżono też limity metody naukowej. Nawet tak wybitny człowiek jak znakomity logik, zwolennik eugeniki, apostoł ateizmu i laureat literackiej Nagrody Nobla za książkę promującą swobodę seksualną, Bertrand Russell, który poświęcił swoje życie na stworzenie naukowej etyki uznał, że jest to nieosiągalne: „Uważamy, że człowiek, który przyczynia się do dobra ogółu, płacąc za to własnym cierpieniem, jest lepszym człowiekiem od tego, kto uszczęśliwiając siebie, jest sprawcą nieszczęścia innych – pisał ów matematyk i filozof – Nie znam żadnych racjonalnych podstaw dla tego poglądu, a być może i dla poglądu nieco bardziej racjonalnego, że to, czego żąda większość, jest bardziej pożądane od tego, czego chce mniejszość. Co prawda, są to problemy etyczne, ale nie znam żadnej innej drogi poza polityką albo wojną, na której mogłyby one zostać rozwiązane. Wszystko, co mogę na ten temat powiedzieć, to tyle, iż opinii w etyce można bronić przez odwołanie się do aksjomatu etycznego (niewzruszonego przedzałożenia, absolutu – M.Z.) Jeśli jednak nie uzna się tego aksjomatu, to nie istnieje żadna droga dojścia do racjonalnego wniosku".
Te ograniczenia dotyczą nie tylko etyki. Cały świat dobra i piękna, wiary oraz miłości, choć winien mieć rozumny charakter, nie poddaje się metodom naukowym i ściśle racjonalnej analizie. Jak ujął to jeden z twórców mechaniki kwantowej Erwin Schroedinger we wstępie do swojej książki: „Drogi czytelniku, lub – jeszcze lepiej – droga czytelniczko: przypomnij sobie jasne, promienne, pełne radości oczy twego dziecka... Niech ci potem fizycy powiedzą, że w obiektywnej rzeczywistości nic nie emanuje z tych oczu... W »rzeczywistości«. Co za straszna rzeczywistość. Wydaje się, że zginęło w niej coś ważnego".
To, co wiele lat temu stało się oczywistością dla przedstawicieli nauk ścisłych, nie jest jednak tak oczywiste dla SAP, a rzeczywistość nie skłania go do rewizji poglądów. A jednak jego światopogląd jest anachronizmem. Jego wizja historii, a stąd i współczesności, jest skrajnie nieprawdziwa, nasycona kłamliwymi kliszami sprzed 200–300 lat.
Przed blisko stu laty twórca elektrodynamiki kwantowej Paul Dirac konstatował fakt destrukcji naiwnego, zdroworozsądkowego opisu świata: „Coraz bardziej w ostatnich czasach staje się jasne, że Natura działa według całkiem innego planu, niż przypuszczano dawniej".
Dlatego wobec naukowego obnażenia nienaukowości scjentyzmu przez „królową nauk" ostatnich stuleci, fizykę, scjentyści XXI w. próbują swój mechanicyzm i determinizm przerzucić na inne nauki: genetykę, nauki o mózgu oraz nauki społeczne. Nie mają one bowiem tak rozbudowanego mechanizmu weryfikacji i falsyfikacji jak nauki ścisłe. Pozostaje mieć nadzieję, że skoro materia nieożywiona przełamała większość kategorii naszego poznania, to tym bardziej nie powinno się udać włożenie w dziewiętnastowieczny gorset znacznie bardziej złożonych struktur.
Niewidzialna ręka ludzkiego zachowania
Celem tego skrótowego przedstawienia ideologii narosłej na nauce nie jest piętnowanie czy tropienie winnych, odpowiedzialnych za kształt minionych dziejów. Jednakże doświadczenie XIX i XX stulecia, w zbyt okrutny sposób, by je zignorować, zmusza do rozważenia tezy, że gdy poszukiwanie prawdy zamieni się w przekonanie o jej posiadaniu, a więc pycha zastąpi pokorę wobec rzeczywistości, jeśli nauka przestanie pamiętać o granicach zakresu rzeczywistości, który opisuje, to przeobraża się w groźną ideologię.
Jestem bowiem przekonany, że gdyby w XIX wieku nie zaistniało mające niewiele wspólnego z nauką zjawisko „scjentystycznego rezonansu", gdyby powszechnie nie posiadano pewności dotarcia do absolutnej prawdy, gdyby nie uważano, że nauka jest jedynym kryterium organizacji życia społecznego (co precyzyjnie ujęło motto Wystawy Światowej w Chicago w 1933 roku: „Science Finds – Industry Applies – Man Adapts", a więc: Nauka odkrywa – Przemysł stosuje – Człowiek dostosowuje się), to historia najbardziej krwawego stulecia w dziejach ludzkich wyglądałaby zgoła inaczej.
Warto o tym myśleć, aby z przeszłości móc wyciągnąć wnioski. Scjentyzm bowiem nadal odgrywa istotną rolę na kulturowej mapie całego Zachodu. Jego mity i stereotypy wciąż – w znacznym stopniu – kształtują zachodnią mentalność. Pewność posiadanej prawdy i przekraczanie granic swojej dyscypliny przez naukowców nie są zamierzchłą przeszłością.
Oprócz wspomnianych nauk o mózgu i genetyki ich podłożem bywają dziś nauki społeczne z ekonomią na czele. Filozofia „niewidzialnej ręki" nie tylko wciąż dominuje na uczelniach Zachodu, ale dokonuje podboju kolejnych obszarów życia społecznego. Nie powinno to dziwić. Etykę i religię scjentyzm zepchnął w sferę subiektywnych odczuć. Nawet giełdowy magnat George Soros począł bić na alarm: „Na przestrzeni historii ludzie oczywiście ubolewali nad upadkiem moralności, dziś jednak w grę wchodzi inny czynnik, który sprawia, że obecna sytuacja jest inna niż w dawnych czasach. Chodzi o szeroko rozpowszechnione wartości rynkowe. Przeniknęły one do tych obszarów społeczeństwa, które kiedyś znajdowały się pod wpływem czynników pozarynkowych. Rozumiem przez to stosunki osobiste, polityczne i zawody takie jak prawo czy medycyna".
Również w biologii, przynajmniej od czasu powstania prac wojującego ateisty i zwolennika eugeniki Richarda Dawkinsa, który rozwinął koncepcję samolubnego genu, aksjomatem jest materializm i determinizm. „Jeśli angażuję się w jakąkolwiek formę współpracy z kimś (zwłaszcza ekonomicznej), albo w walkę konkurencyjną w zawodzie, albo w zaloty, albo w obronę przed kradzieżą, albo w opiekę nad swym potomstwem, albo w wysiłki o podniesienie swej pozycji na drabince zarobków, władzy lub prestiżu – to każde z takich działań da się zinterpretować jako sprzyjające memu powodzeniu rozrodczemu" – pisał profesor biologii Bogusław Pawłowski.
Podobnie pewnych posiadania absolutnej prawdy o genezie ludzkich zachowań jest wielu socjologów ewolucyjnych: „Wiele aspektów ludzkiej działalności wydaje się wyjątkowych: sztuka, wynalazczość, nauka. Wszystkie wydają się rezultatem wolnej woli. Wszystkie one znajdują jednak ewolucyjne uzasadnienie. Każda z nich, bez wyjątku ma ukryty sens i przyczynia się do naszego reprodukcyjnego sukcesu" – twierdzi Tomasz Kozłowski, doktor socjologii.
Takie poglądy są dzisiaj głoszone na uczelniach całego Zachodu, choć są jedynie arbitralnym wciśnięciem biologii i socjologii w gorset prostackiej filozofii materialistycznej i niewiele mają wspólnego z nauką. To kolejna, dziś popularna, mutacja „scjentystycznego rezonansu": idea Newtona, skopiowana do świata ekonomii zostaje przeniesiona na świat ludzkich społeczeństw jako „niewidzialna ręka ludzkiego zachowania". Jej główna teza brzmi: współczesna nauka udowodniła, że wszystkimi ludzkimi zachowaniami kieruje egoizm.
Jako że teza ta jest z definicji nieweryfikowalna, będąca wnioskiem z apodyktycznie przyjętych założeń i obejmująca wszystkie ludzkie zachowania, to można ją dowolnie stosować. Przecież jeżeli dzięki nauce z góry wiadomo, że motywacją wszystkich działań van Gogha, Norwida czy Vivaldiego był sukces ekonomiczny i reprodukcyjny, to należy tylko odpowiednio zinterpretować ich poczynania. Również piszący te słowa nolens volens dąży w ten sposób do reprodukcyjnego sukcesu. A jeżeli tego nie czyni, to natura słusznie wyrzuci jego geny na śmietnik historii.
To tylko z pozoru brzmi śmiesznie. Te groteskowe koncepcje powielane na uczelniach i w mediach całego Zachodu stają się częścią samowiedzy kolejnych generacji SAP. I jest to dość powszechnie wyznawana w XXI stuleciu kolejna mutacja scjentyzmu. A rzeczą drugorzędną jest to, na jakiej nauce nadbudowany jest scjentyzm. Zawsze będzie on ideologią. A to znaczy, że świat budowany wedle jego zasad zawsze będzie światem nieludzkim.
Ojciec Maciej Zięba jest fizykiem, teologiem i filozofem. W latach 1973–1981 był związany z opozycją demokratyczną. W 1981 r. wstąpił do zakonu. W latach 1998–2006 był prowincjałem Polskiej Prowincji Dominikanów. W 1995 r. założył Instytut Tertio Millennio
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95