To sedno najnowszego orzeczenia Sądu Najwyższego.
Spadkodawca (R.) był kawalerem, miał córkę ze związku pozamałżeńskiego. Żyła też jego matka. Był majętny, miał m.in pałacyk, ale był schorowany i obawiał się śmierci.
Nie czekając na notariusza, zadzwonił do kolegi, prosząc go o pomoc: podyktował mu testament, a kolega wezwał na świadków swoją córkę i żonę, które przyjechały do mieszkania R. Widziały go po raz pierwszy. Był w pozycji półleżącej, powiedział tylko „dzień dobry”. M. poinformował je, że będą świadkami testamentu i przeczytał go, a spadkodawca z trudnością go podpisał. Podpisy pod protokołem (testamentem) złożyła cała trójka, a spadkodawca podziękował im i pożegnał się słowami „do widzenia”. W czasie czytania testamentu młodsza kobieta nie zauważyła jednak żadnych reakcji u R., ale nie zastanawiała się, dlaczego milczy, uznała, że skoro nic nie mówi, to akceptuje odczytywane mu treści. Dwa dni później zmarł.
Sąd rejonowy uznał, że młodszej kobiety nie można uznać za świadka sporządzenia testamentu, więc jest nieważny. Nie został złożony w obecności wymaganej liczby trzech świadków. Ale Sąd Okręgowy w Koszalinie nakazał ponowne rozpoznanie sprawy i za drugim razem sąd rejonowy przyjął, że zeznania nie dyskwalifikują kobiety jako świadka, wiedziała, w jakim celu była przy czynności. Sąd Okręgowy potwierdził nabycie spadku na podstawie testamentu, po połowie dla córki i matki zmarłego, m.in. dlatego, że w testamencie było polecenie, by matka sprzedała dworek i uzyskane pieniądze podzieliła.
Kobiety odwołały się do Sądu Najwyższego. Córka domagała się całego spadku na podstawie ustawowego dziedziczenia, wskazując m.in., że nie było szczególnych okoliczności, które wykluczały możliwość sporządzenia testamentu czy to własnoręcznego czy notarialnego. Matka chciała zaś 95 proc. spadku na podstawie testamentu.