"Enjoy. Art meets Amusement" – taki tytuł nadano wystawie w rzymskim Chiostro del Bramante. To kontynuacja ubiegłorocznej, entuzjastycznie przyjętej prezentacji „Love. Art meets Love" (pisałam o niej w „Rzeczpospolitej" 10 stycznia 2017 r.). Teraz też jest międzynarodowo i zaskakująco – jeśli chodzi o dobór autorów. Są nieżyjący już gwiazdorzy sztuki XX wieku, jak Calder czy Tinguely, oraz młodsi, ze światowej czołówki, jak Oursler, Wurm, Collishaw, Creed.
Tytuł pokazu zachęca do doświadczania przyjemności, lecz kryje on także pewną niespodziankę. Od epokowej rozprawy Johana Huizingi „Homo Ludens" wiadomo bowiem, że w zabawie jest element kreatywności, w procesie twórczym zaś kryje się uniesienie, które może wynieść zarówno autora, jak widza poza rewiry rzeczywistości.
Przejście wśród lotosów
Od wejścia na wewnętrzny dziedziniec – przestrzeń o idealnych proporcjach, otoczoną podcieniami i arkadami – ma się wrażenie obcowania z czymś nierealnym, bo to absolutne piękno. Z ładem renesansowej architektury kontrastuje malowidło „dywanowe", stworzone specjalnie na wystawę przez Michaela Lina, urodzonego w Japonii tajwańsko-belgijskiego artystę, specjalizującego się w wielkoskalowych realizacjach w przestrzeni publicznej.
Sale wewnątrz zabytku też zatraciły realność za sprawą trawiasto zielonych wykładzin. Miałam wrażenie stąpania po murawie w pomieszczeniu, w którym pod sufitem – jak latawiec – drgał i kręcił się „Red Mobile" (1961) Alexandra Caldera.
Amerykański marzyciel, jeden z najważniejszych twórców rzeźby kinetycznej ma godnego siebie sąsiada: młodszego o prawie sześć dekad Brytyjczyka Mata Collishawa. Tenże pozwala nam się unieść (wyobraźnią) na kwietnej karuzeli, wirującej w ciemności w oszalałym tempie. Jednak w tym ruchomym kwietniku kryje się jakaś złowroga siła przyciągania. Z kielichów zdają się błyskawicznie wyrastać płatki i pręciki, które jak tropikalna roślinność mogą wchłonąć ogłupiałe ich pięknem owady.