Anna Nowacka-Isaksson: Donos, położniczka i dorabianie

Lekarkę zwolniono z pracy za nielojalność, co wywołało falę protestów.

Publikacja: 17.04.2024 04:30

Anna Nowacka-Isaksson: Donos, położniczka i dorabianie

Foto: Adobe Stock

Karin Pettersson, bo o nią chodzi, przez wiele lat pełniła funkcję ordynatora i kierowniczki oddziału położniczego w uniwersyteckim szpitalu Karolinska. Straciła pracę, ponieważ okazała „rażącą nielojalność wobec pracodawcy”, nie zgłaszając szpitalowi wszystkich dodatkowych obowiązków podczas swojego zatrudnienia w placówce. A jest zaangażowana we wspólnocie wyznaniowej i piastuje funkcję przewodniczącej zarządu spółki zdrowotnej do niej należącej. Według dochodzenia lekarka miała też wygłaszać odczyty dla firmy farmaceutycznej, co zostało zaakceptowane przez jej szefa (początkowo zlecenia nie udokumentowano jednak prawidłowo). Co ważne, otrzymywane za część dodatkowych projektów honoraria miały być wypłacane bezpośrednio Karin Pettersson, zamiast – zgodnie z przyjętymi zasadami – powędrować na konto szpitala.

W zarzutach powoływano się także na fakt, że lekarka używała służbowej e-skrzynki do prywatnej korespondencji i nie była obecna w szpitalu w niektórych przypadkach w czasie pracy.

Czytaj więcej

Anna Nowacka-Isaksson: Chusta kością niezgody

Źródłem informacji o postępowaniu lekarki był anonimowy donos pracownika. Najpierw zawieszono ją w czynnościach służbowych, a następnie wręczono wypowiedzenie. Przypadek zgłoszono na policję. Zarzuty zostały zebrane w obszernym raporcie opracowanym przez adwokatów, którzy zweryfikowali maile Karin Pettersson z ostatnich kilku lat.

I właśnie fakt, że kancelaria prawna szpitala zleciła adwokatom zbadanie elektronicznej korespondencji lekarki z ostatnich czterech lat, jest – zdaniem ekspertów – wyjątkowym posunięciem. Maile mogą być bowiem przedmiotem kontroli jedynie w przypadkach podejrzenia o poważne zaniedbania w obowiązkach.

Warto jednocześnie podkreślić, że kancelarię prawną szpitala założono kilka lat temu po głośnej aferze z włoskim chirurgiem-celebrytą Paolo Macchiarinim, zatrudnionym czternaście lat temu przez tę placówkę i Instytut Karolinska. Macchiarini został skazany za trzy przypadki wymuszeń w związku z operacjami przeszczepów z wykorzystaniem syntetycznych tchawic.

Zwolnienie lekarki wywołało tsunami protestów. Wiele osób krytykujących procedury twierdziło też, że nieraportowanie „pobocznych” zleceń w czasie swojej pracy nie jest niczym nadzwyczajnym, ponieważ inni medycy postępują podobnie. „Gdyby prześwietlić lekarzy ze szpitala Karolinska, to sądzę, że więcej osób z tej grupy znalazłoby się w podobnej sytuacji” – wskazywał były szef działu położnictwa Magnus Westergren. „Jesteśmy świadkami sytuacji, gdy poważanych szefów zwalnia się ze swoich stanowisk bez ostrzeżenia”– podkreślała wiceordynatorka Clara Brandkvist.

Do zarządu szpitala Karolinska wpłynęła też petycja z postulatem bezstronnego zbadania sprawy przez zewnętrznych ekspertów. Göran Stiernstedt, przewodniczący zarządu placówki, najpierw się na to nie zgodził, ale potem zmienił zdanie pod wpływem masowej presji i zapowiedzi manifestacji w obronie jednej z najbardziej znanych i doświadczonych lekarek położnictwa w kraju. Zapowiedział, że wraz z kierownictwem szpitala podjął decyzję o powierzeniu kazusu zewnętrznym ekspertom.

Apologeci pracy lekarki uważają, że stała się ona celem oskarżeń o brak lojalności na „niezwykle słabych przesłankach”. Według fachowej gazety „Lakartidningen” listy z protestami pracowników szpitala zaopatrzono ostrym tytułem „Rządy terroru”. Co ciekawe, rola winnego w dramacie przypadła w praktyce kancelarii prawnej szpitala. Składa się ona z osób „niemedycznych profesji”, które pilnują, by ci, którzy są zatrudnieni w służbie zdrowia, wykonywali „swoje najważniejsze funkcje w formalnie poprawny sposób”. Kancelarię prawną założono po skandalu z Macchiarinim, żeby przeciwdziałać kulturze milczenia, jednak efekt jest odwrotny. Doszło bowiem do „zarządzania przez strach” (tak oceniała sytuację lekarka położnictwa i reprezentantka zrzeszenia lekarzy Hanna Reimerson). Inni medycy przestrzegali, że przypadek Karin Pettersson prowadzi do donosicielstwa na miarę NRD lub Korei Północnej.

Zdaniem obrońców lekarki niezrozumiałe jest to, że nie miała ona szansy naprawić błędów (od razu ją zwolniono). W opinii Erika Sjödina, docenta prawa cywilnego sztokholmskiego uniwersytetu, działanie takie jest jednak zgodne z prawem. Jego zdaniem zatrudnienie na etacie można wypowiedzieć od razu, np. za groźby i przemoc w miejscu pracy, a także za konkurencyjną działalność.

Według ekspertów raport, na którego podstawie lekarka straciła zatrudnienie, wymaga uzupełnień, bo są w nim niejasności. Nie ma w nim też mowy o tym, na jakie projekty pracodawca może pozwolić swoim pracownikom.

Tymczasem niezdawanie relacji z dodatkowych zleceń lekarzy poza pracą jest dość powszechną praktyką. Ostatnio np. redakcja P4 Uppland (szwedzkiego radia) ujawniła, że w szpitalu uniwersyteckim w Uppsali w grupie ok. trzystu pięćdziesięciu szefów co najmniej czterdziestu zasiada w zarządach lub jest współwłaścicielami spółek, które działają w sektorze opieki zdrowia. Chodzi tu o takie dodatkowe prace jak konsultacje medyczne, zlecenia przy produkcji leków, wynajmowanie personelu lub wyposażenia szpitala. Okazuje się jednak, że jedynie jedenastu spośród czterdziestu jeden szefów zgłosiło dodatkowe zlecenia regionowi, choć jest to obligatoryjne (aby przeciwdziałać stronniczości i korupcji).

„Pracodawca sektora publicznego jest zobligowany zakazać zajęć ubocznych, które mogą naruszać zaufanie do pracowników. Musi przynajmniej zweryfikować poszczególne zlecenia, a jeżeli tego nie robi, to generuje niezwykle negatywną kulturę” – podkreśla Tommy Iseskog, ekspert ds. prawa pracy.

Czy takie wymagania były spełnione w przypadku zwolnionej lekarki? To wykażą zewnętrzni eksperci. Zbadają sprawę, ponieważ domagali się tego pracownicy służby zdrowia, związek zawodowy i politycy.

Autorka jest dziennikarką, wieloletnią korespondentką „Rzeczpospolitej” w Szwecji

Karin Pettersson, bo o nią chodzi, przez wiele lat pełniła funkcję ordynatora i kierowniczki oddziału położniczego w uniwersyteckim szpitalu Karolinska. Straciła pracę, ponieważ okazała „rażącą nielojalność wobec pracodawcy”, nie zgłaszając szpitalowi wszystkich dodatkowych obowiązków podczas swojego zatrudnienia w placówce. A jest zaangażowana we wspólnocie wyznaniowej i piastuje funkcję przewodniczącej zarządu spółki zdrowotnej do niej należącej. Według dochodzenia lekarka miała też wygłaszać odczyty dla firmy farmaceutycznej, co zostało zaakceptowane przez jej szefa (początkowo zlecenia nie udokumentowano jednak prawidłowo). Co ważne, otrzymywane za część dodatkowych projektów honoraria miały być wypłacane bezpośrednio Karin Pettersson, zamiast – zgodnie z przyjętymi zasadami – powędrować na konto szpitala.

Pozostało 86% artykułu
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Szef stajni Augiasza
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Premier, komuna, prezes Manowska i elegancja słów
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Konstytucyjne credo zamiast czynnego żalu
Rzecz o prawie
Witold Daniłowicz: Myśliwi nie grasują. Wykonują zlecenia państwa
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Wybory okazją do zmian