– W zarządach i radach nadzorczych spółek w wielu branżach nadal mamy „boys club”, czyli męski klub, do którego kobietom trudno jest się dostać. W rezultacie są niewystarczająco reprezentowane, także ze szkodą dla samych firm – twierdzi Piotr Wielgomas, prezes firmy rekrutacyjnej Bigram. Tę opinię potwierdza tegoroczne badanie firmy doradczej Grant Thornton, a także analiza 30% Club Poland, polskiego oddziału globalnej inicjatywy, której celem jest osiągnięcie co najmniej 30-proc. udziału kobiet we władzach firm.
Według jej danych na koniec minionego roku kobiety stanowiły 16,6 proc. członków zarządów i rad nadzorczych 140 największych spółek wchodzących w skład głównych indeksów warszawskiej giełdy (WIG20, WIG40 i sWIG80). Było to wprawdzie o 1,1 pkt proc. więcej niż rok wcześniej, ale nadal co piąta spółka nie miała we władzach ani jednej kobiety. W przypadku zarządów aż w 61 proc. spółek były one wyłącznie męskie.
Szklany sufit
Dla tych firm dużym wyzwaniem będzie spełnienie wymagań określonych w dyrektywie przyjętej we wtorek przez Parlament Europejski, która obliguje duże spółki giełdowe do 40-proc. udziału „niedostatecznie reprezentowanej płci” w radach nadzorczych, albo do 33 proc., uwzględniając również zarządy. Firmy zatrudniające co najmniej 250 pracowników muszą osiągnąć ten cel do lipca 2026 r., co oznacza, że mają na to prawie cztery lata.
Czytaj więcej
Unijna dyrektywa, która ma zapewnić kobietom 40-proc. udział w radach nadzorczych dużych spółek giełdowych, ułatwi karierę ambitnym menedżerkom, ale będzie wyzwaniem dla wielu firm.