Dwa lata po wybuchu wojny w Ukrainie wciąż nie wiemy, ile dokładnie jest w Polsce ukraińskich dzieci podlegających obowiązkowi szkolnemu. Ani co zrobić, by chodzące do szkoły dzieci były oceniane według czynionych przez nie postępów i nagradzane za starania, a nie karane za to, że nie umieją tyle, ile dzieci uczące się od zawsze w polskiej szkole. To wnioski, które płyną z opublikowanego właśnie przez Najwyższą Izbę Kontroli raportu dotyczącego dzieci cudzoziemców przebywających w naszych szkołach.
Z jednej strony nie jest źle. NIK wskazuje, że „przyjęte w polskim systemie edukacji warunki prawne, organizacyjne i finansowe w celu kształcenia dzieci cudzoziemców, w tym także uczniów z Ukrainy, pozwalały w szkołach skontrolowanych przez NIK na zaspokojenie potrzeb edukacyjnych, wychowawczych i opiekuńczych tych osób”. Ale z drugiej strony widzimy, że to nieprzyjazny system dla kogoś, kto wpadnie do niego z innej kultury, z innego obszaru językowego i po przejściach. To wszystko staje się nieważne w szkole, gdzie absolutnym wyznacznikiem są otrzymywane przez ucznia oceny, punkty czy wyniki z końcowego egzaminu.
Czytaj więcej
MEN chce włączyć dzieci ukraińskie do polskiego systemu edukacji. W szkołach będą prowadzone dla nich specjalne lekcje ukraińskiego. Zatrudnieni będą także nauczyciele z Ukrainy.
Wymagania wobec Ukraińców takie same jak wobec Polaków
Wszechpanująca ocenoza to jeden z największych problemów edukacji – dodajmy dla porządku, że jej negatywnych skutków doświadczają także polskie dzieci. Jednak biorąc pod uwagę cudzoziemców, jakoś tak przerażająco brzmi zdanie, które znalazło się w raporcie: „W żadnej szkole nie wprowadzono specjalnych zasad oceniania dzieci cudzoziemców, wychodząc z założenia, że zasady te, dla wszystkich uczniów, bez wyjątków, uregulowano w statutach szkół.” A tam są reguły dotyczące wszystkich dzieci – i polskich, i obcokrajowców.