W poniedziałek duża część Belgii stanęła. Zastrajkowali pracownicy wielu branż, do strajku włączyła się duża część związków zawodowych. Z podbrukselskiego lotniska w Zaventem nie wystartował żaden samolot, ponieważ do strajku dołączyli pracownicy zajmujący się w porcie lotniczym bezpieczeństwem. Belgowie protestowali przeciwko rosnącym kosztom życia związanym z wysoką inflacją, która wynosi tam – uwaga – 9 proc.
Czytaj więcej
Kolejny dzień strajków w Belgii zmusił lotnisko w Brukseli do odwołania wszystkich odlatujących samolotów. Protesty doprowadziły tez do wstrzymania wielu połączeń autobusowych w całym kraju. Belgowie protestują przeciwko rosnącym kosztom życia.
W Irlandii jest nieco niższa – w maju było to 8,3 proc., choć to i tak rekord od ponad 30 lat. A mimo to tego samego dnia na ulice wyszły tysiące ludzi, aby zaprotestować przeciwko pogarszającej się sytuacji życiowej. Kilka dni wcześniej duża demonstracja odbyła się w Londynie. Uczestnicy oskarżali rząd, że nic nie robi w tej samej sprawie.
To rzecz jasna tylko przykłady. A takich protestów będzie z pewnością z czasem więcej. Tyle że nie w Polsce, choć u nas inflacja to oficjalnie prawie 14 proc., a dla większości pewnie już około 20 proc. Można odnieść wrażenie, że w naszym kraju obywateli można obciążyć w zasadzie dowolnie wysokimi ciężarami, a oni i tak będą potulni jak baranki. Jeśli ktoś mówi o polskim potencjale buntu, to można go jedynie wyśmiać. I rządzący – obojętnie, obecni, poprzedni czy przyszli – po cichu śmieją się w kułak, gdy ktoś im mówi, że muszą się liczyć ze społecznym protestem. Owszem, muszą się liczyć z protestami branżowymi, ale to całkiem co innego.