Według ocen firmy S&P Global Ratings, jeśli spór potrwa jeszcze tydzień, branża straci około 5,7 miliarda dolarów, czyli tyle, ile ma kosztować „wielki, piękny mur”, jak go określa Trump.
W mediach widać kolejki ludzi przed okienkami wydającymi darmowe posiłki. Amerykanie, co może dziwić część Europejczyków, w ogromnej większości nie mają odłożonych żadnych pieniędzy na czarną godzinę – z reguły wszystko wydają na spłatę kredytów i bieżące opłaty. W dodatku pensje za oceanem wypłaca się jako tygodniówki, co sprawia, że problemy finansowe dotykają ludzi błyskawicznie.
Wino nie jest dla nich produktem pierwszej potrzeby i mało kto zawraca sobie nim głowę w obliczu takiego kryzysu. Jednak branża winiarska w Stanach Zjednoczonych ponosi coraz większe straty. Przede wszystkim nie można obracać nowym winem, bo każda nowa etykieta, także z nowego rocznika musi być zarejestrowana w TTB (Alcohol and Tobacco Tax and Trade Bureau), a biuro jest nieczynne. Tymczasem powinna już ruszać sprzedaż rocznika 2018, co bez rejestracji nie jest możliwe. Nie jest możliwe nawet przewiezienie wina do magazynów w innym stanie! TTB aprobowało w zeszłym roku 192 tysiące etykiet, w tym – ani jednej. Większe winiarnie bronią się, wyprzedając starsze, zabutelkowane roczniki. Mniejsze – jak się przypuszcza – zaczną wkrótce upadać.
Czytaj także: Spór o mur Trumpa uderza w lotniska. Trudniejsze podróże do USA
Co gorsza ucierpieć też może wkrótce nauka. W wielu rejonach np. Kalifornii jeden dolar podatku od sprzedaży palety przeciętnego wina (56 kartonów po 12 butelek o wartości dajmy na to 12,5 tysiąca dolarów) przeznaczony jest na utrzymanie miejscowej… szkoły podstawowej. Oprócz małych winiarni, Kalifornia to także siedziba największych gigantów winiarskich na świecie, wysyłających tysiące palet dziennie. Jeśli więc kalifornijscy potentaci dalej nie będą mogli sprzedawać nowego rocznika, oznacza to, że wkrótce ucierpi na tym także edukacja miejscowych dzieci.