Jak pisaliśmy niedawno w "Rzeczpospolitej", Justyna Wydrzyńska pomaga Polkom w przerywaniu ciąży od 16 lat i twierdzi, że to pierwszy raz, gdy z tego powodu ma kłopoty prawne. Aborcyjny Dream Team pisze wręcz „o pierwszej sprawie w Europie, wytoczonej działaczce za pomoc w aborcji poprzez przekazanie tabletek”.
Aborcyjny Dream Team to jedna z najbardziej znanych inicjatyw, działających na rzecz przerywania ciąży. Głośno zrobiło się o nim w 2018 roku, gdy działaczki wystąpiły na okładce „Wysokich Obcasów” w koszulkach z napisem „Aborcja jest ok”. To niejedyne takie działanie, bo aktywistki starają się promować pozytywny wizerunek aborcji, m.in. poprzez obecność w mediach.
Czytaj więcej
Aktywistka stanie przed sądem za pomocnictwo w nielegalnej aborcji. Jednak na tym nie kończą się kłopoty, które ma jej organizacja.
Jednocześnie pomagają w przerywaniu ciąży. Jak wyliczał w styczniu Aborcyjny Dream Team, w ciągu roku od opublikowania wyroku Trybunału Konstytucyjnego, niemal zakazującego w Polsce aborcji, organizacja wydała 1,5 mln na zabiegi w zagranicznych klinikach dla kobiet z Polski w drugim trymestrze ciąży. Wyjechać miało z nią 1,5 tys. kobiet, a wszystkimi metodami, głównie farmakologicznymi, aborcję przeprowadzić miało dzięki jej pomocy 33 tys.
Jedną z osób, którym pomógł Aborcyjny Dream Team, jest kobieta, przedstawiana pod zmienionym imieniem Ania. Jak relacjonują aktywistki, była kontrolowana przez przemocowego męża, który utrudniał jej wyjazd do kliniki za granicą. Ponieważ spóźniała się przesyłka z zestawem poronnym, zamówionym poza Polską, skontaktowała się z Aborcją Bez Granic. Telefon odebrała Justyna Wydrzyńska. Wysłała Ani tabletki poronne, a o przesyłce dowiedział się mąż, którą zawiadomił policję.