Trzy lata więzienia to surowa sankcja, która jeszcze w 2011 r. przeszła test proporcjonalności w Trybunale Konstytucyjnym. Nie uznał jej za nadmierną, podkreślając potrzebę ochrony majestatu Rzeczypospolitej, który uosabia prezydent.
I bez wątpienia taka ochrona mu się należy – niezależnie od tego, kto sprawuje ten urząd. I nawet opinia głowy państwa, czy kogoś ścigać, nie ma tu żadnego znaczenia, w odróżnieniu od np. Niemiec, gdzie to wola prezydenta determinuje działania prokuratury. We Francji grozi za to najwyżej grzywna, a w Szwajcarii chronione prawnie są tylko głowy obcych państw. Pytanie, czy któraś z tych wersji nie byłaby dobrym standardem także w Polsce.
Bo refleksja, czy ów przepis chroni właściwie majestat prezydenta, powraca za każdym razem, gdy czytamy o aktach oskarżenia: bezdomnego Huberta H., który epitetami obrzucił Lecha Kaczyńskiego, autora strony internetowej Antykomor, na której można było strzelać do wizerunku Bronisława Komorowskiego, czy ostatnio uczniów wykrzykujących obelgi pod adresem prezydenta Dudy lub profesora częstochowskiej uczelni, autora utworu „D... w Belwederze" (dodajmy, że w oryginale ów czteroliterowy wyraz nie jest wykropkowany).
Procedury są bowiem nieubłagane: jeśli prokuratura dostanie zawiadomienie, to wszczyna śledztwo i oskarża. Sama woli jej nie umarzać, tylko przekazuje sprawę sądowi jak gorący kartofel, a ten się potem biedzi. W sprawie Huberta H. sąd go uniewinnił, uznając, że pijany człowiek wykrzykujący obelgi o prezydencie do policjantów w istocie nie był zdolny znieważyć głowy państwa. Od winy uwolniony został także twórca strony Antykomor. Tu jednak większe zastrzeżenia budziła adekwatność działań ABW podjętych wobec niego na początku całej sprawy.
Tradycja karania za zniewagę majestatu sięga u nas jedynie okresu międzywojennego. Doktor hab. Maksymilian Stanulewicz z UAM, w okresie przedrozbiorowym odnalazł dwie takie sprawy (z XVII w.). Wiele ich było za to w II RP i PRL. Procesów doczekali się Melchior Wańkowicz, Wiktor Woroszylski czy Janusz Szpotański.
III RP z tą tradycją nie zerwała, choć więzienie za słowa orzekane jest niezwykle rzadko. W sprawach o znieważenie prezydenta wyroki sądów zwykle są uniewinniające lub oscylują w dolnych granicach zagrożenia – kary są w zawieszeniu lub postępowanie jest warunkowo umarzane. Jednak przy okazji każdej kolejnej takiej sprawy piszą o niej – co zupełnie naturalne – media w kraju i na świecie. To tzw. efekt Streisand. Przed laty ta aktorka nie chciała, by fotograf prezentujący na wystawie zdjęcia nadmorskich rezydencji gwiazd pokazywał zdjęcie jej willi – a osiągnęła efekt odwrotny, bo zdjęcie pokazały także te media, które nigdy by tego nie zrobiły. Chcąc nie chcąc, dziś my mamy na świecie tę wątpliwą promocję.