Tekst ukazał się w "Rzeczpospolitej" 30 kwietnia 2021 roku
Mury mińskiego Zamku Piszczałowskiego pamiętają powstańców styczniowych i listopadowych, pamiętają też czasy Stalina i ofiar NKWD. Dzisiaj, już w trzeciej dekadzie XXI wieku, siedzi tam ponad 100 więźniów Aleksandra Łukaszenki, w tym liderzy nieuznawanego przez niego Związku Polaków na Białorusi: Andrzej Poczobut, Andżelika Borys, Irena Biernacka, Maria Tiszkowska. – Czuję się jak hrabia Monte Christo – pisał ostatnio w liście do rodziców Poczobut.
W areszcie śledczym w Brześciu wciąż zaś przebywa działaczka polonijna Anna Paniszewa, a polską szkołę społeczną, na czele której stała, kilka dni temu zlikwidowano. Na podstawie sfabrykowanych zarzutów Polaków oskarżono o m.in. „podżeganie do nienawiści". Grozi im od 5 do 12 lat łagrów.
Walka z polskością
– Trudno powiedzieć, czy w obecnej sytuacji Związek Polaków na Białorusi w ogóle przetrwa i czy zarząd nie będzie musiał działać na uchodźstwie. Nie wiemy też, jaki będzie los prowadzonych przez ZPB szkół społecznych i innych ośrodków nauczania języka polskiego – mówi „Rzeczpospolitej" Andrzej Pisalnik, redaktor naczelny portalu Głos znad Niemna, jeden z liderów i wieloletni działacz ZPB, a niegdyś dziennikarz „Rzeczpospolitej". 14 kwietnia w jego mieszkaniu w Grodnie przeprowadzono rewizję, został wraz z żoną przesłuchany w Mińsku. Białoruscy śledczy zabronili mu rozmawiać z polskimi mediami. W połowie kwietnia wyjechał z rodziną do Warszawy.
Polskie szkoły społeczne są jedyną deską ratunku dla zainteresowanych językiem i kulturą polską, ponieważ na kilkaset tysięcy Polaków w kraju Łukaszenki działają jedynie dwie polskie szkoły: w Grodnie i Wołkowysku.