Protesty rzeczywiście przybrały na sile, gdy czarnogórski parlament 16 października wyraził zgodę na wstąpienie kraju do sojuszu północnoatlantyckiego. Jeszcze latem polski minister obrony Tomasz Siemoniak mówił, że Czarnogóra powinna zostać zaproszona do NATO w czasie warszawskiego szczytu sojuszu w lipcu 2016 roku w Warszawie.
Dzień po uchwale parlamentu policja usunęła namioty, jakie opozycja ustawiła jeszcze we wrześniu przed budynkiem parlamentu. Akcja sił porządkowych doprowadziła do gwałtownej odpowiedzi ze strony opozycji. W sobotę opozycja zwołała manifestację, która starła się z policją. Część demonstrantów uzbrojona w koktajle Mołotowa próbowała się przebić przez kordon policji i zająć budynek parlamentu. Nad Podgoricą zawisły chmury gazu łzawiącego z policyjnych granatów.
Gdy sytuacja na ulicach trochę się uspokoiła, premier Djukanović podgrzał atmosferę polityczną, oskarżając Rosję i „pewne kręgi serbskich nacjonalistów" o organizację rozruchów. Powodem miałoby być dążenie kraju do NATO. Po kpiącej odpowiedzi Moskwy oskarżenia powtórzyło w środę czarnogórskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych.
– Rosja chciała przekształcić Czarnogórę w [swój] kolejny niezatapialny lotniskowiec, a kiedy to nie wyszło, wściekła się – uważa ukraiński publicysta Witalij Portnikow, prywatnie wielbiciel letniego wypoczynku w Macedonii i Czarnogórze.
Czarnogóra od pięciu lat nie ukrywała swej chęci wstąpienia do sojuszu, jednak stosunki z Rosją zaczęły się pogarszać dopiero kilka miesięcy temu. Gdy Podgorica dołączyła do europejskich sankcji przeciw Moskwie, za co sama została objęta rosyjskimi kontrsankcjami. We wrześniu opozycja rozpoczęła pikietowanie budynku parlamentu z żądaniem rezygnacji z wstąpienia do NATO. W tym samym czasie rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow w wywiadzie dla bośniackiej gazety „Dnevni avaz" powiedział: „Rozszerzenie NATO na Czarnogórę, Bośnię i Hercegowinę oraz Macedonię to według mnie błąd, a w pewnym sensie również prowokacja".