To nie jest jeszcze pewne w 100 procentach, ale prawie. Jak donoszą amerykańskie media, Donald Trump chce po raz pierwszy w historii powierzyć stery amerykańskiej dyplomacji Latynosowi. 53-letni senator z Florydy Marco Rubio, syn kubańskich imigrantów, którzy uciekli do USA przed dyktaturą Fidela Castro, mówi równie dobrze po hiszpańsku (z silnym akcentem kubańskim) co po angielsku, a może i lepiej. I to, obok wyjątkowo twardej postawy wobec Pekinu (jest jednym z nielicznych polityków amerykańskich, którzy mają zakaz wjazdu do ChRL), jest w oczach Trumpa jego głównym atutem.
Cenę zapłaci Ukraina. Inaczej niż za czasów Joe Bidena i jego sekretarza stanu Antony’ego Blinkena, który udał się wielokrotnie do Ukrainy po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na ten kraj blisko trzy lata temu, wojna z Rosją nie będzie już dla nowej administracji najważniejszym wyzwaniem w polityce zagranicznej. Trump uważa, że trzeba ją wygasić właśnie po to, aby skoncentrować się na tym, co dla niego kluczowe: konfrontacji z Pekinem i powstrzymaniem fali migracji z Ameryki Łacińskiej.
Na jaki pokój w Ukrainie zgodzą się Stany Zjednoczone?
Polski premier Donald Tusk mógł się przekonać o tej tektonicznej zmianie w lutym tego roku, gdy w odpowiedzi na jego wpis na platformie X krytykujący republikanów za blokowanie pomocy dla Ukrainy (65 mld USD) otrzymał od Rubio propozycję przyjęcia setek tysięcy nielegalnych latynoskich imigrantów.
W ostatnich dniach senator Rubio wskazywał, że konflikt w Ukrainie musi się zakończyć przy stole negocjacji. Podobnie jak Donald Trump w debacie z Kamalą Harris, nie postulował, aby doprowadzić do „zwycięstwa” Ukrainy. Jednak w audycji „Meet the Press” NBC wskazywał, że Kijów powinien przystąpić do rokowań z pozycji siły.