Deklarację stanięcia na czele listy chadeków w wyborach do Parlamentu Europejskiego Niemka ogłosiła na spotkaniu swojej rodzimej partii CDU. Formalnie jest więc kandydatką CDU, która bez wątpienia dostanie poparcie całej Europejskiej Partii Ludowej na zjeździe w Bukareszcie 6–7 marca. Jeśli EPL wygra wybory do PE 6–9 czerwca, co jest prawie pewne, wtedy von der Leyen będzie kandydatką Rady Europejskiej, czyli szefów państw i rządów, na stanowisko szefa KE.
Tam na pewno dostanie większość głosów, pytanie jednak o poparcie w PE, gdzie koalicja chadeków, socjalistów i liberałów może się okazać zbyt szczupła. Konieczne może się okazać wsparcie Zielonych lub części skrajnej prawicy.
Von der Leyen przewodniczącą KE. Kto to wymyślił?
Gdy von der Leyen została zgłoszona na przewodniczącą KE w 2019 r., spotkało się to ze sporym zdziwieniem. Był to pomysł francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona, który próbował przełamać impas w związku z oporem wobec innych kandydatów – Niemca Manfreda Webera i Holendra Fransa Timmermansa. Ten drugi był już blisko nominacji, ale ostatecznie kilka krajów, w tym Polska, bardzo mocno się sprzeciwiło. Polska miała do niego żal za nieustępliwą krytykę łamania praworządności przez rząd PiS.
I premier Mateusz Morawiecki nieoczekiwanie poparł von der Leyen, a jego doradcy nieoficjalnie przekonywali nawet, że to świetna kandydatka dla Polski. – Niemka, ale chadeczka – powiedział wtedy jeden z nich. Była ministrem rodziny, ministrem pracy, a na koniec obrony w rządach Angeli Merkel. Jako matka siedmiorga dzieci uchodziła za osobę hołdującą tradycyjnym wartościom, co również podobało się PiS. Ostatecznie jednak w kluczowej dla rządu Morawieckiego kwestii praworządności von der Leyen, choć retorycznie znacznie łagodniejsza niż Timmermans, nie ustąpiła. Odwołała się nawet do znacznie bardziej radykalnych instrumentów, jak blokowanie unijnych funduszy dla Polski.