W ciągu sześciu tygodni od oficjalnego rozpoczęcia kampanii prezydenckiej gubernator Florydy Ron DeSantis zebrał imponującą sumę 20 milionów dolarów.
– To największa od ponad dekady suma zebrana w jednym kwartale przez republikańskiego kandydata po raz pierwszy ubiegającego się o prezydenturę – chwalił się sztab wyborczy DeSantisa. – Jesteśmy wdzięczni za inwestycję, jaką tak wielu Amerykanów poczyniło, by wyprowadzić nasze kraj na prostą – napisała w oświadczeniu prasowym kierowniczka kampanii DeSantisa Generra Peck. DeSantisowi w kampanii pomaga komitet akcji politycznej Never Back Down, ten natomiast podaje, że od początku marca zebrał 130 milionów dolarów.
Czytaj więcej
W 1980 roku w Stanach Zjednoczonych najwięcej żyło 30-latków. Teraz dominują 40-latkowie.
Dla porównania w całym drugim kwartale br. Donald Trump, który ubiega się o drugą kadencję, i jego komitet akcji politycznej Save America zebrali 35 mln dolarów. Paradoksalnie jego dwa aresztowania i zarzuty w śledztwach stanowym i federalnym przyczyniły się do mobilizacji jego donatorów.
Wyścig o nominację prezydencką republikanów. Zbiórki pieniędzy wskaźnikiem?
W amerykańskiej polityce uważa się, że wyniki ze zbiórki pieniędzy przekładają się na poparcie. W przypadku DeSantisa nie widać tego jeszcze w jego sondażach przedwyborczych. Wciąż się plasuje na drugim miejscu po Trumpie, z którym konkuruje o poparcie konserwatywnych republikanów. Przy tym ma trudne zadanie: z jednej strony chce być promotorem konserwatywnych idei, ale musi też odciąć się od byłego prezydenta, który jest mistrzem w tym zakresie.