„New York Times” pisze o drugiej, obok przystąpienia do NATO Finlandii i zapewne Szwecji, niechcianej przez Władimira Putina konsekwencji inwazji na Ukrainę, gdy idzie o kształt sojuszu atlantyckiego. Rok temu, widząc, jaki los spotkał ziemie ukraińskie zajęte w pierwszej fazie inwazji przez Rosjan, zmiany planów ewentualnościowych paktu domagała się premier Estonii Kaja Kallas. Jej obawy podzielały pozostałe państwa bałtyckie, a także Polska.
Rozumowały, że Kreml uderzeniem z zaskoczenia może zająć w ciągu pierwszych dni wojny strategiczne tereny jak Przesmyk Suwalski, co odcięłoby Litwę, Łotwę i Estonię od reszty aliantów. Odbicie tych terenów w dalszej części konfliktu byłoby w takim przypadku trudne. Od przeszło roku przed takim wyzwaniem staje Ukraina, która została odepchnięta od większości wybrzeża i nie może odbić utraconych ziem. Nawet jednak, jeśli udałoby się odzyskać utracone tereny, jest prawdopodobne, że wcześniej Rosjanie dopuściliby się tu masakry ludności cywilnej. Przykład Ukrainy jest tu znowu krzyczącym ostrzeżeniem.
Czytaj więcej
Inwazja Rosji na Ukrainę, największy i najdroższy konflikt w Europie od czasów II wojny światowej, skłoniła NATO do podjęcia starań, by ponownie stać się zdolnym do walki sojuszem, jakim był w czasie zimnej wojny.
Nadzór z Mons
Rewolucja w NATO jest kompleksowa. Zaczyna się od obecności wojsk na flance wschodniej. Po aneksji Krymu w 2014 roku sojusz umieścił po jednym batalionie w każdym państwie bałtyckim i w Polsce. Po inwazji na Ukrainę podobne jednostki pojawiły się na Słowacji, Węgrzech, w Rumunii i Bułgarii. To jednak łącznie tylko nieco ponad 10 tys. żołnierzy. Teraz bataliony na flance wschodniej zostaną przekształcone w brygady, co oznacza, że w każdym z tych ośmiu krajów pojawi się 4–5 tys. żołnierzy alianckich. Ten proces najbardziej zaawansowany jest na Litwie, gdzie odpowiedzialność za natowski batalion przejęły Niemcy. W Polsce stacjonuje w tej chwili ok. 10 tys. żołnierzy amerykańskich. Ogromna większość z nich jest tu jednak na podstawie dwustronnych umów między Warszawą i Waszyngtonem. W Orzyszu znajduje się jednak też natowski batalion, w którym Amerykanie podjęli się roli kraju ramowego. I on zostanie przekształcony w brygadę.
Jednak proces umożliwienia obrony flanki wschodniej od pierwszego dnia wojny obejmuje dosłownie cały sojusz. Każdy z jego 31 członków otrzyma precyzyjną informację, za obronę którego fragmentu Polski czy Rumunii są odpowiedzialne. To zostanie zapisane w planach ewentualnościowych, które będą przyjęte na szczycie paktu w Wilnie w lipcu. Do tej pory państwa naszego regionu nie wiedziały, jak dokładnie będą bronione.