Zapewne każdy Rosjanin zna wyrażenie: „kaznit nielzia pomilowat”, co w języku rosyjskim oznacza: „stracić nie wolno ułaskawić”. Jest jednym z kluczowych przykładów przytaczanych na lekcjach z rosyjskiej interpunkcji. Krążą mity przypisujące to zdanie rosyjskim carom. Od tego, w którym miejscu car postawił przecinek, zależało życie człowieka. W bardzo podobnej sytuacji znalazł się Władimir Putin. Los Rosji, ale też jego osobista przyszłość zależy dzisiaj od tego, gdzie przetnie zdanie: „wycofać się z wojny nie wolno pozostać na Ukrainie”. I wygląda na to, że każda jego decyzja przyniesie Rosji nieobliczalne skutki.
Oligarchowie
Magnat metalurgiczny Władimir Potanin w ubiegłym roku zajmował drugie miejsce w rankingu najbogatszych rosyjskiego „Forbesa”. Jego majątek oszacowano na 27 mld dolarów. Kilka dni temu wprost zaapelował do władz, by „nie cofały Rosji o 100 lat”. Ostrzegał, że konfiskata aktywów (w Moskwie nazywana „nacjonalizacją”) cofnęłaby kraj do czasów rewolucji bolszewickiej. Ale też zrujnowała wizerunek Rosji i zaufanie inwestorów na kolejne dziesięciolecia. Głos zabrał także ostatnio miliarder Oleg Dieripaska, nazywany w Rosji „aluminiowym królem”. Przepowiedział, że Rosję czeka „bardzo ostry” kryzys, który będzie przypominał ten z 1998 roku, ale „pomnożony przez trzy”. A podobno już powstała lista spółek zagranicznych, które wycofały się z Rosji i których majątek ma być „nacjonalizowany”. Według gazety „Izwiestia” na razie chodzi o 59 firm, w tym m.in. Toyotę, H&M, Microsoft, IBM, Volkswagena, Apple’a, Ikeę, Shella, McDonald’s, Porsche. Rosyjscy oligarchowie doskonale zdają sobie sprawę z tego, że otwarcie tej puszki Pandory stawia pod znakiem zapytania ich przyszłość biznesową w Rosji. W warunkach bezprecedensowej izolacji gospodarczej, zaostrzenia represji, wprowadzenia cenzury oraz niezwykle kosztownej wojny w Ukrainie Kreml w każdej chwili może wprowadzić stan wojenny, kazać przeprofilować należące do oligarchów przedsiębiorstwa, a w razie potrzeby zmienić ich właściciela. Jeśli odmówią, w ich rozkosznych podmoskiewskich rezydencjach w każdej chwili może pojawić się przysłowiowy Szarikow (ze znanej powieści Bułhakowa), który poprosi o udostępnienie kilku pokoi potrzebującym, wszystko dla dobra ojczyzny. Na Zachód nie uciekną, bo nikt już tam na nich nie czeka. Potanin wie, co się święci, nieprzypadkowo odwołuje się do 1917 roku.
Czytaj więcej
Z przyjętych zapisów deklaracji jasno wynika, że wszyscy zgadzamy się z tym, żeby Ukraina przystąpiła do UE - mówił w piątek, w Paryżu, po pierwszym dniu szczytu UE premier Mateusz Morawiecki, o treści deklaracji końcowej nieformalnego szczytu.
Propagandyści
Kremlowscy „liderzy opinii” również przeżywają załamanie. Najlepiej obrazuje to świeża dyskusja czołowego propagandysty Władimira Sołowiewa z Jakowem Kedmim (niegdyś zajmował się repatriacją ludności żydowskiej z ZSRR do Izraela, od kilku lat występuje w rosyjskich programach propagandowych). Kedmi podważył sensowność rosyjskiej „operacji” na Ukrainie i zauważył, że dotychczas rosyjska armia nie zajęła żadnego dużego ukraińskiego miasta. – Jeżeli nie było zamiaru wkraczania do miast, to rozpoczynanie operacji nie miało sensu. Władze są w miastach – mówił Kedmi. Pytał rozmówcę o cele i sensowność tych działań. Sołowiow, któremu włoska policja zajęła willę nad jeziorem Como, podparł jedynie głowę ręką i nie umiał odpowiedzieć. – To doprowadziłoby w ostateczności do śmierci Rosji – stwierdził w końcu, mówiąc o skutkach niepowodzenia rosyjskiej agresji na Ukrainę.