– Bis, bis! – wołała kilka dni temu publiczność mediolańskiej La Scali, gdy na sali pojawił się Sergio Mattarella. To był apel, aby prezydent, którego kadencja kończy się na początku lutego, ubiegał się o drugi mandat w Pałacu Kwirynalskim. Ale o tym 80-letni polityk nie chce słyszeć. A jeśli tak, to już w styczniu w innym rzymskim pałacu, Montecitorio, będzie musiało się zebrać blisko tysiąc deputowanych i przedstawicieli władz regionalnych, aby w procedurze przypominającej konklawe wybrać nową głowę państwa. Zostanie nią ten, kto w pierwszej turze tajnego głosowania zbierze dwie trzecie głosów albo w kolejnych turach uzyska ich przynajmniej połowę.
We Włoszech prezydent na co dzień pełni funkcję ceremonialną. W kluczowych momentach odgrywa jednak ważną rolę. Bez jego nominacji nikt nie zostanie premierem. Może też rozwiązać parlament. No i postawić weto wobec ustaw przyjętych przez parlament. Dlatego część włoskich komentatorów uważa, że gdyby Draghi przystąpił do wyborów, nie tylko najpewniej by je wygrał, ale stałby się też do 2029 roku gwarantem stabilności włoskiej sceny politycznej.
Ta zaś potrzebne jest wielce. W ostatnich miesiącach poparcie dla skrajnie prawicowej Ligi Matteo Salviniego co prawda załamało się z 34 do 18 proc., ale na rzecz innego, równie radykalnego ugrupowania, Bracia Włosi, które cieszy się 20-procentowym poparciem. Problemem jest także to, że dziś żaden kandydat na prezydenta poza Draghim nie zapewni stabilności funkcjonowania państwa. Siły prawicy wspólnie wspierają kandydaturę 85-letniego Silvio Berlusconiego, magnata medialnego, który dla wielu stanowił jako premier zagrożenie dla sprawnego funkcjonowania włoskiej demokracji. Następcą Mattarellego chce także być były lewicowy szef rządu i eksprzewodniczący Komisji Europejskiej Romano Prodi. To jednak polityk, który nigdy nie cieszył się silną pozycją w państwie. Jest też dwóch pretendentów z drugiej ligi. To minister sprawiedliwości Marta Cartabia i były przewodniczący izby niższej parlamentu Pier Ferdinando Casini.
Czytaj więcej
Gdy kanclerz Olaf Scholz w rządowym exposé zapewniał, że walka z koronawirusem zakończy się zwycięstwem, policja poszukiwała przeciwników szczepień, którzy rozważali morderstwo premiera Saksonii.
Draghi stanął w lutym na czele szerokiej koalicji jedności narodowej, w której zmieściła się i Liga, i centrolewicowa Partia Demokratyczna. Tylko polityk o tak dużym autorytecie, były prezes Europejskiego Banku Centralnego (EBC), mógł coś takiego osiągnąć. W ciągu dziesięciu miesięcy Draghi przeprowadził poważne reformy. Opracował konsekwentny plan wykorzystania wartego 200 mld euro Funduszu Odbudowy, za który dostał pochwałę od Komisji Europejskiej. To po raz pierwszy od 20 lat otwiera przed Włochami szanse na znaczący wzrost gospodarczy. Sam Draghi po odejściu Angeli Merkel i w sytuacji, gdy Emmanuel Macron staje przed niepewną reelekcją, stał się najbardziej wpływowym politykiem Unii.