Czy Macedonia ma szansę wreszcie stać się Macedonią?

Grecy jej nie akceptują, Albańczycy pamiętają lata konfliktów, Rosjanie rozgrywają. Ponad ćwierć wieku od ogłoszenia niepodległości FYROM ma wreszcie szansę stać się Macedonią.

Publikacja: 01.06.2018 18:00

Wzdłuż rzeki Wardar ustawiono figury pomniejszych bohaterów Macedonii: artystów, pisarzy, polityków.

Wzdłuż rzeki Wardar ustawiono figury pomniejszych bohaterów Macedonii: artystów, pisarzy, polityków. Pozują w sąsiedztwie nowych mostów, nowego teatru, uschniętych palm, trzech gigantycznych statków pirackich. Zagraniczne media nazywają Skopje stolicą kiczu

Foto: AdobeStock

W Muzeum Walki Macedońskiej najczęściej słychać słowo „propaganda". Przewodniczka opowiada o nieudanych powstaniach z przełomu XIX i XX wieku. Historyczny region Macedonii przez ponad pięć stuleci był częścią Imperium Osmańskiego, a po drugiej wojnie bałkańskiej z 1913 roku został rozdzielony między Serbię, Bułgarię i Grecję.

Przewodniczka jest młoda, poważna, doskonale przygotowana. Potencjalne miny rozbraja dobrą angielszczyzną.

– Czy niepodległość Macedonii była wspierana przez wielkie mocarstwa? – Nie, bo propaganda grecka i bułgarska skutecznie dezinformowała społeczność międzynarodową.

– Czy powstańcy mieli poparcie ludu? – Mieliby, gdyby nie obca propaganda.

Historia walki macedońskiej jest historią samotnych szarż, dyplomatycznej amatorszczyzny i srogich sąsiadów, których cień unosi się nad każdą porażką. A porażki się celebruje. Przykład? Osobną wystawę poświęcono Republice Kruszewskiej, politycznemu tworowi, który powstał w wyniku zrywu młodych rewolucjonistów. Republika przetrwała zaledwie dziesięć letnich dni 1903 roku.

Przewodniczka mówi o Kruszewie jako o początku macedońskiej państwowości, abstrahując od tego, że koszty były znacznie większe od korzyści. Miasto zostało zrównane z ziemią, a ruch powstańczy wygaszony na lata.

– Przez dekady pamięć o powstaniu była spychana na margines przez propagandę – dodaje z emfazą.

Propagandowe starcie

Dwumilionowa Macedonia pojawiła się na mapie Europy dopiero jesienią 1991 roku. Chociaż uniknęła losów Słowenii, Chorwacji, Bośni i Hercegowiny oraz Kosowa – jej rozdział od Jugosławii miał przebieg pokojowy – niepodległość zastała ją mocno zdezorientowaną. Macedończycy to naród zagubiony w historii: bez tradycji państwowych i demokratycznych, szukający korzeni w nieudanych powstaniach albo dalej – w historii starożytnej. W otoczeniu sąsiadów, którzy otwarcie podważają jego prawo do samostanowienia.

Może dlatego Macedonia na obcą propagandę odpowiedziała własną, równie niezborną. Wystarczy rozejrzeć się po muzeum. Ten założony w 2011 roku ośrodek popularyzacji heroicznych dziejów jak w soczewce ukazuje problemy odgórnego pompowania narodowego ego: z jednej strony zakrojony na wielką skalę, a z drugiej niestaranny, o niskiej jakości bliskiej tandecie.

Większość eksponatów to scenki z przeszłości z wykorzystaniem manekinów ubranych w kostiumy wzorowane na historyczne. Przywódcy w czasie negocjacji, rewolucjoniści na szubienicy, a na korytarzu w jednym rzędzie Hitler, Churchill i Matka Teresa. Ściany zdobią wielkie sceny bitewne. Robią wrażenie tylko z daleka. Ich wartość historyczna jest żadna, artystyczna – dyskusyjna. Powstały kilka lat temu na zamówienie rządu. W rogach podpisy malarzy z Rosji i Ukrainy.

To i tak nic. Bardziej spektakularne przykłady znajdują się przed muzeum.

Na placu wznosi się 13-metrowy pomnik Filipa II, jeden z prawie tysiąca pomników, jakie w ostatnich ośmiu latach wyrosły w stolicy. Legendarny przywódca spogląda w stronę góry Wodno oraz swojego syna Aleksandra Wielkiego, twórcy imperium macedońskiego z IV wieku p.n.e., który pilnuje miasta po drugiej stronie Wardaru. Wzdłuż rzeki ustawiono figury pomniejszych bohaterów: artystów, pisarzy, polityków. Pozują w sąsiedztwie nowych mostów, nowego teatru, uschniętych palm, trzech gigantycznych statków pirackich oraz komunistycznych budynków w stylu jugobrutalistycznym, których nie można było zburzyć – więc nałożono na nie neoklasycystyczne ornamenty.

Wszystko to ramach projektu Skopje 2014, który realizowano w latach 2010–2015 i który kosztował, w zależności od źródeł, od 250 do 750 milionów dolarów.

Miał na celu wzmocnienie tożsamości narodowej i zjednoczenie Macedończyków wokół wspólnej historii. Ale społeczeństwo nie doceniło tych wysiłków, twierdzi Magdalena Lembovska, analityczka think tanku Analytica ze Skopje. – Ludzie koncentrowali się na samym projekcie, sugerując korupcję przy przetargach i podliczając, ile pieniędzy na niego wydano. Nie mówiąc już o niskiej jakości materiałów, z jakich zbudowano pomniki – opowiada.

Zagraniczne media – z „New York Timesem", BBC i „Guardianem" na czele – określają Skopje nie inaczej niż stolicą kiczu. Z małej Macedonii łatwo szydzić. Ale dzięki pomnikom przynajmniej stale się o niej pisze, a i grono turystów chcących zobaczyć pseudostarożytne kolosy znacząco wzrosło. W zeszłym roku Macedonię odwiedziło prawie milion osób, blisko pięćset tysięcy więcej niż w 2010 roku. Dla kraju, którego gospodarka w ponad 50 procentach zależna jest od usług, to istotny dopływ gotówki.

Zdaniem prawicowego dziennikarza Gorana Momiroskiego nie do końca chodziło o rozbudzanie dumy narodowej. – Wiem, kim jestem, i nie potrzebuję rządu, żeby mi o tym przypominał – mówi. – Macedonia to brand. W Biblii wspomina się o niej kilkanaście razy, Aleksander Wielki jest częścią światowej historii. Nie wydaje mi się, że wina macedońskie są eksportowane ze względu na ich jakość, ale właśnie na nazwę.

Dla mnie w Skopje najdziwniejsze – albo właśnie najbardziej intrygujące – nie są monumentalne dziwadła, ale kontrast między nimi a resztą miasta. Wynająłem mieszkanie rzut kamieniem od Muzeum Walki Macedońskiej, w hałaśliwej dzielnicy muzułmańskiej, w samym sercu Starego Bazaru. Za oknem rozciąga się widok na gołębniki i kurniki. Kogut wygrywa smutną melodię przebudzenia równo o szóstej. Z kolei po drugiej stronie Wardaru znalazłem małą bohemę artystyczną – kilka minut spacerem od romskiej osady.

Nazwa własna

W muzeum przekonują, że historia Macedonii to historia Dawida, który wbrew przypowieści nigdy nie dał rady Goliatowi. Poczucie zagrożenia czuć na każdym kroku. W prywatnych rozmowach Macedończycy mówią o cichej wyspie na wzburzonym morzu. Jeszcze daleko do zatonięcia, ale fale stale się podnoszą. Macedonia sąsiadów ma pięciu – i z każdym jakiś problem. Serbski Kościół prawosławny od ponad pół wieku nie chce uznać odrębności Kościoła macedońskiego. Bułgaria nie uznaje języka macedońskiego, dowodząc, że to bułgarski dialekt. Albanii i Kosowu bardziej niż na jedności Macedonii zależy na mniejszości albańskiej.

A na południu, za górą Wodno, na którą patrzy Filip II, czai się sąsiad najstraszniejszy – Grecja.

Na wiecach greccy nacjonaliści krzyczą, że nie ma osobnego narodu macedońskiego. Rządzący politycy nie idą tak daleko, ale sprzeciwiają się używaniu nazwy Macedonia. Kraj nosi zatem nazwę prowizoryczną, chociaż obowiązującą od 25 lat: Była Jugosłowiańska Republika Macedonii (FYROM). Konflikt wydaje się egzotyczny, ale według Lembovskiej to w tej chwili najważniejsza sprawa na Bałkanach. – Najgorsza jest asymetria. Dla nas sprzeciw Greków oznacza blokadę integracji z Unią Europejską i NATO. U nich cierpi wyłącznie wizerunek.

Ateny oburzają się na nawiązywanie do symboliki Aleksandra Wielkiego. Nic dziwnego, że program Skopje 2014 został potraktowany niemal jak wypowiedzenie wojny. Grecja przekonuje, że Macedonia jest jedna – taką nazwę nosi ich północny, największy region ze stolicą w Salonikach (na przełomie XIX i XX wieku były centrum ruchu macedońskiego), i że upieranie się przy tej nazwie sugeruje, że Skopje będzie dążyło do scalenia obu ziem.

Naturalnie, Grecja, która posiada pięć razy większą armię, obsadza kota w roli tygrysa. Jednak lata takiego straszenia podgrzały nastroje tak mocno, że wygaszenie sporu byłoby politycznie zbyt ryzykowne. Przeciw ustąpieniu Macedończykom otwarcie wypowiadają się hierarchowie greckiego Kościoła prawosławnego, a na ulice od początku roku wychodzą kilkusettysięczne demonstracje pod hasłem „Macedonia jest grecka". Według sondażu ośrodka Pulse ze stycznia tego roku aż 59 procent Greków jest przeciwko jakiejkolwiek nazwie, która uwzględniałaby słowo „Macedonia".

– Rozwiązanie tego problemu wymagałoby silnego przywódcy, który wystąpiłby przeciwko nastrojom społecznym, elitom i partnerom koalicyjnym. Obecny premier Aleksis Cipras takim przywódcą nie jest – uważa Momiroski. Partia Ciprasa, lewicowo-anarchistyczna Syriza, rządzi Grecją od trzech lat razem z nacjonalistami. Półtora roku przed wyborami parlamentarnymi ma o 13 proc. niższe poparcie niż prawicowa Nowa Demokracja. Zmiana kursu wobec Macedonii pogorszyłaby ten wynik.

Pomimo to oba kraje są coraz bliższe porozumienia. Po spotkaniu ministrów spraw zagranicznych Macedonii i Grecji 28 maja świat obiegły informacje o osiągnięciu kompromisu. Jaki on jest – strony na razie nie zdradzają, twierdząc, że przecieki źle służą negocjacjom. A te mają się zakończyć już na przełomie maja i czerwca.

Lecz nie chodzi tylko o nazwę – władze w Skopje, mimo oporów części społeczeństwa, byłyby skłonne zaakceptować „Macedonię Północną", „Górną" lub – to najnowsza propozycja – „ilindeńską", która nawiązuje do wspomnianego powstania z 1903 r. Nową nazwę wpisano by do katalogu ONZ i paszportów. Ale Ateny żądają pójścia dalej: zmiany dokumentów krajowych. Obecnie Macedonia na arenie międzynarodowej funkcjonuje jako FYROM, ale w dowodach osobistych, konstytucji i innych aktach prawnych używa się „Republika Macedonii".

– Paszporty nie mają znaczenia. Od lat widnieje tam FYROM i mało kogo to obchodzi. Ale konstytucja? Z dnia na dzień nie stanę się kimś innym – oburza się Momiroski. – Jeśli istnieje jakaś kwestia, co do której zgadzają się wszystkie siły w Macedonii, to że konstytucji nie wolno ruszać.

– Dla Grecji spór o nazwę to jeden z wielu tematów zastępczych odwracających uwagę od złej sytuacji gospodarczej, ale dla Macedonii to sprawa życia i śmierci – komentuje Stevo Pendarovski, były lewicowy kandydat na prezydenta, a obecnie narodowy koordynator ds. NATO. – Ateny wstrzymują rozwój kraju na lata. Politycy pytają, jaki jest sens przeprowadzania reform, skoro i tak ich wysiłki pójdą na marne. A właśnie teraz można by przyspieszyć.

Po dekadzie rządów nacjonalisty Nikoły Gruewskiego w zeszłym roku do władzy doszła Socjaldemokratyczna Unia Macedonii. Jej lider, premier Zoran Zaew, wraz ze swoim ministrem spraw zagranicznych Nikołą Dimitrowem robią wszystko, żeby odróżnić się od poprzednika. To Zaew wyciągnął rękę do Aten. Gestem dobrej woli było usunięcie Aleksandra Wielkiego z nazw lotniska i autostrady w Skopje. Ma zniknąć także część pomników. Polityka odprężenia obejmuje wschodniego sąsiada Bułgarię (traktat o dobrym sąsiedztwie) oraz mniejszość albańską, której rozszerzono prawa do posługiwania się własnym językiem w przestrzeni publicznej.

Cel jest jasny: pokazać światu przed lipcowym szczytem NATO, że Macedonia wstaje z kolan i z zamkniętego kraju hołdującego narodowej mitologii zmienia się w pragmatycznego partnera, zdolnego przełknąć kilka kompromisów, żeby zrealizować cel nadrzędny. Pytanie, kiedy wypali się entuzjazm Zaewa.

Nowy wspaniały świat

Bo nazwa nie jest jedynym problemem premiera. Dekada rządów Gruewskiego pozostawiła ślady o wiele trwalsze niż rozbuchana architektura. W kraju, w którym aż jedna czwarta obywateli żyje w stolicy, średnia pensja wynosi mniej niż 500 dolarów miesięcznie. Według oficjalnych danych co piąty Macedończyk nie ma pracy, w rzeczywistości może być nawet gorzej. – Wybór jest taki, że albo pracuje się dla rządu, albo w ogóle się nie pracuje – komentuje Pendarovski.

Macedończycy oskarżają Greków o blokowanie integracji, ale częściowo sami są sobie winni. Nieprzypadkowo w komunikacie po poprzednim szczycie NATO podkreślono, że aby myśleć o zbliżeniu z sojuszem, trzeba wzmocnić rządy prawa, niezależność sądownictwa i przejrzystość wyborów. W rankingu korupcji Transparency International Macedonia zajmuje 107. miejsce, tuż za Etiopią. Z państw europejskich gorzej wypadają tylko Rosja i kraje poradzieckie. W rankingu wolności mediów Reporterów Bez Granic – przedostatnie (przed Bułgarią).

Jeśli Unia Europejska nadal uważana jest gdzieś za uosobienie nowego wspaniałego świata, to właśnie na Bałkanach. Narzekania na niesprawność biurokratów Brukseli albo oskarżenia o skręt ideologiczny, które nie cichną w Warszawie i Budapeszcie, z perspektywy takiego Skopje wydają się mocno przesadzone. Chociaż w ostatnich latach poparcie dla Unii stopniowo spada, nadal utrzymuje się na poziomie 70–75 procent. Trudno się dziwić. Bo jaką alternatywę ma Macedonia?

Wyjątkowo bezczelnie w macedońską politykę angażuje się Rosja. W czasie protestów społecznych, które obaliły Gruewskiego, otwarcie wspierała skompromitowanego przywódcę, a Bułgarię i Albanię oskarżyła o chęć rozbioru kraju. W zeszłym roku przeciek z macedońskich służb specjalnych ujawnił, że rosyjscy szpiedzy od ponad dekady aktywnie podsycają napięcia etniczne i sieją antyzachodnią propagandę. Według jednego z dokumentów Rosja chce stworzyć „pas krajów militarnie neutralnych", który składałby się z Bośni i Hercegowiny, Czarnogóry, Macedonii i Serbii.

Z kolei w chińskiej, pragmatycznej strategii Macedonia odgrywa rolę łącznika między Grecją, gdzie w ciągu dekady Państwo Środka zainwestowało blisko 9 miliardów dolarów w strategiczne branże oraz wykupiło największy port w Pireusie, a Serbią, która jest głównym partnerem handlowym Pekinu na Bałkanach. W Macedonii Chińczycy angażują się zatem przede wszystkim w infrastrukturę drogową i kolejową, aby stworzyć sprawny szlak komunikacyjny między Atenami a Belgradem.

Bałkany nigdy nie przestały być polem rywalizacji Zachodu ze Wschodem albo, jak dosadniej ujął to kilka lat temu ówczesny sekretarz stanu USA John Kerry, nadal znajdują się „na linii ognia". Dla małej Macedonii Unia i NATO to obietnica skoku gospodarczego i parasol bezpieczeństwa. Ale jest jeszcze jeden powód, dla którego Skopje ciągnie na Zachód. – To projekt spajający społeczeństwo – mówi Pendarovski. – Poparcie dla integracji łączy całą populację Macedonii.

Na 2 miliony mieszkańców prawie dwie trzecie to prawosławni Macedończycy. Reszta to muzułmanie, przede wszystkim Albańczycy (72 procent), a także Turcy (11 procent) i Romowie (8 procent). Z perspektywy licznych piekarni z burkami albo uroczej kawiarni Ohrid, która znajduje się w sercu Starego Bazaru i gdzie można spotkać przedstawicieli różnych nacji i religii, współistnienie kultur wygląda modelowo, ale wystarczy ruszyć się ze Skopje, żeby zobaczyć, że wcale nie jest tak różowo. 17 lat w temu w wysuniętym na północ Tetowie toczył się regularny konflikt zbrojny między wojskami Macedonii a separatystami albańskimi. Od tego czasu partie albańskie wchodziły w skład koalicji rządzących krajem, znacznie poszerzono prawa mniejszości – a jednak między oboma stronami nadal daje się wyczuć napięcia, które chętnie podsycają nacjonaliści. Pendarovski twierdzi, że muzułmanie, paradoksalnie, działają stabilizująco. – Albania jest członkiem NATO i jej mniejszość przynajmniej nigdy nie zgodzi się na zbliżenie z Rosją ani tym bardziej żaden pas krajów neutralnych.

***

Wspomnienie, które najdłużej zostanie mi w głowie po wizycie w Skopje, wcale nie dotyczy rozbuchanej architektury, sporu o nazwę czy odbrązowionych dziejów, o których opowiadała przewodniczka w muzeum. Najdłużej będę pamiętał o bezpańskich psach. Snują się z dala od turystycznego centrum. Są ich dziesiątki.

Kiedy wspinałem się na wzgórze nieopodal fortu Kale, przyłączyły się do mnie trzy kundle. Na szczycie czekało z dziesięć kolejnych. Od razu rzuciły się na moich towarzyszy. Stałem w środku psiej bitwy, modląc się, żeby obie strony uznały mnie za pas neutralny i żebym nie musiał korzystać z macedońskiej służby zdrowia. Ale pomyślałem także, że jest w tym zabawna symbolika.

Jedno kulawe, poranione stado atakuje drugie. Jeśli to nie są Bałkany, to co nimi jest?

Dariusz Kałan jest korespondentem mediów anglojęzycznych i polskich z Europy Środkowej. Obecnie mieszka w Bratysławie

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

W Muzeum Walki Macedońskiej najczęściej słychać słowo „propaganda". Przewodniczka opowiada o nieudanych powstaniach z przełomu XIX i XX wieku. Historyczny region Macedonii przez ponad pięć stuleci był częścią Imperium Osmańskiego, a po drugiej wojnie bałkańskiej z 1913 roku został rozdzielony między Serbię, Bułgarię i Grecję.

Przewodniczka jest młoda, poważna, doskonale przygotowana. Potencjalne miny rozbraja dobrą angielszczyzną.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Stanisław Lem i Ursula K. Le Guin. Skazani na szmirę?
Plus Minus
Joanna Mytkowska: Wiem, że MSN budzi wielkie emocje
Plus Minus
J.D. Vance, czyli marna przyszłość dla bidoków
Plus Minus
Tomasz Terlikowski: Polski Kościół ma alternatywny świat. W nim świetnie działa Wychowanie do życia w rodzinie
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
Sikorski czy Trzaskowski? Kto kandydatem PiS? Ustawka Tuska i kapelusz Kaczyńskiego