Iwo Szapar ma 28 lat i nie czuje się emigrantem, chociaż od prawie trzech lat mieszka i pracuje za granicą, a swój startup Remote-how, który promuje i ułatwia zdalną pracę, zarejestrował w USA. – Jestem raczej obywatelem świata – twierdzi Iwo, który co kilka miesięcy zmienia miejsce pobytu. Firmę rozwija, pracując zdalnie – z Wietnamu, Bali, Lizbony czy Doliny Krzemowej. Jest przedstawicielem polskiej diaspory technologicznej, czyli kilkudziesięciu tysięcy specjalistów pracujących na Zachodzie w branżach związanych z nowymi technologiami, na czele z IT.
Statystyk dotyczących wielkości tej grupy nie ma, lecz można spróbować ją oszacować na podstawie wydanego niedawno raportu Narodowego Banku Polskiego z ubiegłorocznego badania Polaków pracujących za granicą oraz danych Głównego Urzędu Statystycznego. A ten podaje, że w 2017 r. przebywało czasowo (powyżej trzech miesięcy) za granicą ponad 2,5 miliona Polaków. Prawie dziewięciu na dziesięciu z nich mieszkało w Europie na czele z Wielką Brytanią, gdzie liczbę polskich migrantów GUS szacował na 793 tysiące. Tam też, według danych NBP – największą część, bo 4 proc. Polaków (ok. 31 tys.) miało wyższe wykształcenie informatyczne. W pozostałych badanych krajach – w Niemczech, Holandii i Norwegii – 1 na 100 migrantów miał takie studia. Łącznie daje to ponad 50 tys. przedstawicieli polskiej diaspory technologicznej w czterech krajach Europy. Dobrze wykształceni, pracujący niekiedy dla tak znanych marek, jak Google, Apple, Facebook czy Microsoft, niewiele mają wspólnego z potocznym wizerunkiem polskiego emigranta jadącego „za chlebem" nierzadko do ciężkiej, fizycznej pracy.
Potwierdziło to badanie Muzeum Emigracji w Gdyni i fundacji PLUGin z 2018 r., która stara się integrować polską diasporę technologiczną na świecie. W sondażu, który objął ponad 250 przedstawicieli tej diaspory, wyższe zarobki znalazły się dopiero na piątym miejscu wśród powodów wyjazdu z kraju. Głównym motywem okazały się: chęć poznania świata, lepsze perspektywy zawodowe i możliwość zdobycia ciekawego doświadczenia. – Specjaliści z branży technologicznej, szczególnie programiści nie muszą wcale wyjeżdżać z kraju, by pracować dla zachodnich firm i dobrze zarabiać. Mieszkając na Podkarpaciu, mogą realizować projekty dla spółek z Doliny Krzemowej – zwraca uwagę w rozmowie z „Plusem Minusem" Jacek Ratajczak, współzałożyciel fundacji PLUGin, który wrócił do Polski po kilku latach pobytu za granicą. Pracował w Wielkiej Brytanii, we Francji i w Indiach. Dzisiaj krąży między Londynem, Wrocławiem, gdzie mieszka, a Trójmiastem, gdzie rozwija spółkę programistyczną pracującą na zlecenie brytyjskich firm. Zdaniem Ratajczaka, przedstawiciele polskiej diaspory technologicznej zwykle nie czują się emigrantami. Wielu z nich chętnie określa się jako nomadzi lub ekspaci, tym bardziej że część z nich co dwa, trzy lata zmienia kraj pobytu. Tak jak współpracująca z PLUGin graficzka Marta Adamska, która mieszkała m.in. w Finlandii, Portugalii, a obecnie w Szkocji.
Poakcesyjny boom emigracyjny
Część tej technologicznej diaspory to osoby, które wyjechały z kraju w ramach pierwszej poakcesyjnej fali migracji, gdy po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej otworzyły się dla nas rynki pracy wielu państw Unii. Na czele z Wielka Brytanią, gdzie w latach 2004–2007 liczba polskich migrantów wzrosła prawie pięciokrotnie ze 150 do 690 tys. W całej Unii zwiększyła się zaś z 750 tys. do prawie 2 mln. Jak podkreśla Paweł Kaczmarczyk, dyrektor Ośrodka Badań nad Migracjami (OBM) Uniwersytetu Warszawskiego, w badaniach migracyjnych naukowcy często odwołują się do możliwości i aspiracji. I to właśnie ich połączenie wywołało gigantyczną falę poakcesyjnej emigracji. Możliwości zapewniło otwarcie zachodnich rynków pracy. Z kolei o aspiracjach zadecydowała ówczesna sytuacja na styku rynku pracy i edukacji w Polsce, gdzie pod koniec lat 90. zaczął się boom w szkolnictwie wyższym. Liczba studentów zwiększyła się w krótkim czasie prawie dwukrotnie, do ponad 1,9 mln, a na rynek pracy wchodziły co roku już nie dziesiątki, a setki tysięcy absolwentów uczelni.
Przy bezrobociu sięgającym 18 proc., większość z nich nie miała szans na spełnienie swoich aspiracji. Mając do wyboru rejestr bezrobotnych albo byle jaką pracę w Polsce, pakowali walizki i wyjeżdżali do Londynu czy Dublina. Niekiedy na zmywak. To w dużej mierze do tamtej fali emigracji odnosił się ubiegłoroczny raport Europejskiego Komitetu Regionów na temat mobilności mieszkańców Unii, który w polskich mediach określano jako raport na temat drenażu mózgów. Według niego, Polska jest liderem pod względem liczby absolwentów uczelni wyższych mieszkających w innym kraju wspólnoty. W 2017 r. było to prawie 580 tys. osób, z których co piąta mieszkała w Wielkiej Brytanii, a jeszcze więcej – bo co trzecia – w Niemczech, które swój rynek pracy otworzyły dla nas dopiero wiosną 2011 r. Za Odrą pracuje wielu polskich inżynierów, informatyków (choć skala ich wyjazdów nie spełniła oczekiwań Niemców), architektów, no i lekarzy, których emigracja jest najbardziej dotkliwym dla statystycznego Polaka przejawem drenażu mózgów czy raczej polskiej służby zdrowia. – Odkąd Polska weszła do Unii Europejskiej (w 2004 r.), za granicę wyjechało około 15 tys. młodych lekarzy – mówi „Plusowi Minusowi" prof. Andrzej Matyja, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, dodając, że wyższe wynagrodzenie nie jest jedynym powodem migracji lekarzy. Nie mniej ważne są lepsze możliwości rozwoju zawodowego i szybsze uzyskanie specjalizacji oraz lepsza organizacja i stabilność systemu. Nic więc dziwnego, że w tym roku znów nastąpił wzrost liczby zaświadczeń wydawanych lekarzom i dentystom ubiegającym się o uznanie kwalifikacji w innych krajach Unii – do czerwca wydano ich 418, czyli dwie trzecie tego, co w całym minionym roku.