Nie tylko porwany samolot. Nowa wojna szpiegów

Od Kuala Lumpur, poprzez drogę pod Teheranem, po lotnisko w Mińsku – przez świat przetacza się fala morderstw i uprowadzeń, za którymi stoją tajne służby. Państwa znów sięgają po metody rodem z czasów zimnej wojny, mimo że – inaczej niż przed laty – dzięki nowym technologiom świat szybko się dowiaduje, kto stoi za takimi działaniami.

Aktualizacja: 11.06.2021 22:59 Publikacja: 11.06.2021 00:01

Oficerowie GRU, którzy w 2018 r. próbowali otruć Siergieja Skripala, zostawili za sobą skażony teren

Oficerowie GRU, którzy w 2018 r. próbowali otruć Siergieja Skripala, zostawili za sobą skażony teren w brytyjskim Salisbury i, jak się później okazało, mnóstwo śladów, które pozwoliły ich namierzyć

Foto: AFP

Na celowniku służb znajdują się dziennikarze, naukowcy, polityczni przeciwnicy i każdy, kogo wskażą władze. Bezpieczeństwa nie zapewnia nawet funkcja szefa Interpolu. Kolejne skrytobójcze zamachy i otrucia pokazują, że metody, które powinny przejść do historii wraz z końcem zimnej wojny, wróciły do łask, stając się dla coraz większej liczby państw narzędziem uprawiania polityki międzynarodowej. Czując się bezkarnie, działają ostentacyjnie i nie martwią się o to, że ich wina może zostać szybko udowodniona. Wystarczy wspomnieć chociażby atak chemiczny w sercu Wielkiej Brytanii. Wszystko wskazuje na to, że w następnych latach sytuacja będzie się tylko pogarszać.




Nowa fala

W kwietniu 2015 roku podczas przyjęcia w jednym z hoteli w Sofii, handlarz bronią Emilian Gebrew nagle stracił przytomność. Jak przyznał, chwilę wcześniej miał halucynacje i wymiotował. Mężczyzna został przewieziony do szpitala wraz z synem i wspólnikiem. Cała trójka cudem przeżyła zatrucie bojową substancją chemiczną o nazwie nowiczok.

Wszystko wskazuje na to, że za zamachem stała ściśle tajna jednostka rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU o numerze 29155. Agenci mieli w nocy zakraść się do garażu Gebrewa i wysmarować zabójczą substancją klamkę jego samochodu. Rok później ta sama grupa chciała doprowadzić do przewrotu w Czarnogórze. Plan zakładał wywołanie zamieszek oraz porwanie i zabójstwo ówczesnego premiera Milo Djukanovica.

W lutym 2017 roku Kim Dzong Nam z niedbale przewieszonym przez ramię plecakiem wszedł do hali odlotów międzynarodowego lotniska w Kuala Lumpur. W drodze do punktu odpraw nagle podbiegły do niego dwie kobiety, które natarły mu twarz śmiertelnie trującym środkiem VX. Kilka minut później starszy brat przywódcy Korei Północnej już nie żył. Trucizna doprowadziła do nieodwracalnych uszkodzeń mózgu, wątroby, płuc i śledziony. Zamach przygotowali wysłani przez Pjongjang agenci. Do jego przeprowadzenia wykorzystali dwie kobiety, które przekonali, że biorą udział w programie reality show. W tym samym roku wietnamskie służby uprowadziły z Berlina byłego funkcjonariusza tamtejszego reżimu Trinha Xuana Thahna.

Trzy lata temu w marcowe popołudnie były pułkownik GRU Siergiej Skripal i jego córka Julia wyszli z jednej z restauracji w brytyjskim mieście Salisbury. Po posiłku postanowili się przejść. Kilka minut później nieprzytomną parę na ławce znaleźli przechodnie. Lekarze, którzy długo walczyli o ich życie, ustalili, że Skripalowie zostali otruci substancją paraliżującą atakującą układ nerwowy. Dopiero później odkryto, że był to nowiczok. Łącznie do szpitala trafiło ponad 20 osób, które miały kontakt z trucizną, w tym ludzie próbujący udzielić Rosjanom pierwszej pomocy oraz policjant, którzy przeszukiwał ich dom. Za próbą zabójstwa stali również oficerowie GRU z jednostki 29155. Kilka godzin wcześniej spryskali oni nowiczokiem ukrytym we flakonie popularnej marki perfum klamkę mieszkania Skripalów.

Mniej szczęścia niż były rosyjski pułkownik miał saudyjski dziennikarz Dżamal Chaszodżdżi. W październiku 2018 roku mężczyzna udał się do konsulatu Arabii Saudyjskiej w Stambule, by odebrać papiery niezbędne do zawarcia małżeństwa. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, został pochwycony przez agentów saudyjskich służb. Ci, jak pisze „New York Times", najpierw dotkliwie go pobili, a potem udusili. Następnie jego ciało poćwiartowali. 15-osobowy szwadron śmierci miał osobiście wysłać do Turcji następca saudyjskiego tronu książę Mohammed bin Salman. W tym samym roku mieszkająca w Lyonie żona szefa Interpolu Menga Hongweia zgłosiła, że jej mąż zaginął podczas podróży do Chin. Okazało się, że zatrzymała go chińska bezpieka. Został oskarżony o korupcję.

W sierpniu 2019 roku w biały dzień w centrum Berlina mężczyzna ukryty w krzakach oddał strzały w stronę Zelimchana Changoszwiliego, gdy ten szedł do meczetu. Były czeczeński partyzant zmarł na miejscu. Zabójcą okazał się Rosjanin, który przed zamachem był widziany w centrum szkolenia Federalnej Służby Bezpieczeństwa.

Kilka miesięcy później w styczniową noc jeden z najbardziej wpływowych ludzi na Bliskim Wschodzie, irański generał Kasim Sulejmani, wysiadał z samolotu na bagdadzkim lotnisku. Chwilę później zginął w wyniku eksplozji rakiety wystrzelonej przez amerykański dron.

W listopadzie zeszłego roku na drodze pod Teheranem wybuch zaparkowanego na poboczu samochodu zatrzymał auto, którym jechał irański fizyk atomowy Mohsen Fakhrizadeh. Po detonacji kilku mężczyzn z drugiej maszyny otworzyło do niego ogień. Ciężko ranny naukowiec zmarł w szpitalu. Za atakiem najpewniej stał Izrael. – Nie mamy pewności, ale możemy się domyślać, że zamachu nie przeprowadzili sami Izraelczycy. W Iranie jest wiele grup: sunnici, Kurdowie czy Arabowie, które nie pałają sympatią do szyickiego reżimu – mówi „Plusowi Minusowi" dr Artur Skorek, ekspert w sprawach Izraela z Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego.

W ubiegłym miesiącu białoruskie służby, posługując się groźbami i fałszywą informacją o bombie, zmusiły do lądowania w Mińsku samolot pasażerski linii Ryanair lecący z Grecji na Litwę. Wszystko po to, by KGB mogło zatrzymać znajdującego się na pokładzie opozycjonistę i blogera Ramana Pratasiewicza.

Kilka dni temu w internecie pojawiło się zdjęcie zakutego w kajdanki mężczyzny stojącego na tle tureckich flag. Selahaddina Gülena, bratanka przebywającego w Stanach Zjednoczonych islamskiego kaznodziei Fethullaha Gülena, pojmali go i uprowadzili do Turcji agenci wywiadu MIT. Na co dzień mężczyzna miał mieszkać w Kenii.

Stuk i puk

Choć lista wydaje się długa, to tylko część brutalnych operacji tajnych służb, do jakich doszło w ostatnich latach. To, co je łączy, to stare i sprawdzone metody stosowane przez agentów pod każdą szerokością geograficzną. – Są identyczne z tymi z czasów zimnej wojny. Wtedy też mieliśmy do czynienia z tajemniczymi zatruciami i innymi brudnymi sztuczkami. Wystarczy wspomnieć chociażby zabójstwa Stepana Bandery czy Georgiego Markowa. Również porwania były częste, szczególnie w latach 50. – przypomina w rozmowie z „Plusem Minusem" Edward Lucas, ekspert w dziedzinie bezpieczeństwa w think tanku Center for European Policy Analysis.

Przyczyn nowej fali politycznych zabójstw można dopatrywać się w zmieniającym się ładzie międzynarodowym i rosnącej rywalizacji mocarstw. – W oczach wielu reżimów kształt relacji między państwami nie pozwala na inne rozwiązania. Jeśli nie potrafimy się porozumieć, idziemy na wojnę. Stare mechanizmy dyplomacji przestają funkcjonować, a nowy porządek jeszcze nie powstał. Odkąd Stany Zjednoczone przestały pełnić rolę światowego żandarma, mamy do czynienia z coraz agresywniejszą polityką mocarstw lokalnych, które chcą wypełnić powstałą próżnię. Dotyczy to m.in. Turcji, Iranu czy Arabii Saudyjskiej. W przypadku Rosji jest to też pochodna kolorowych i arabskich rewolucji. Żeby do nich nie dopuścić, trzeba wykańczać rywali – mówi „Plusowi Minusowi" Robert Cheda, ekspert ds. wschodnich oraz były analityk Agencji Wywiadu.

Eliminując przywódców Hamasu i Hezbollahu czy generała Sulejmaniego, Izrael i Stany Zjednoczone osłabiają z kolei potencjał militarny swoich przeciwników. Jak pisze dla portalu Deutsche Welle dr Christopher Nehring, ekspert w dziedzinie służb specjalnych z Uniwersytetu w Poczdamie, jest to rodzaj „chirurgicznego cięcia", które nie niesie ze sobą ryzyka wybuchu otwartej wojny.

Niebagatelny wpływ na to, że dane państwo decyduje się na polityczne morderstwo może mieć także charakter jego lidera. Najlepiej widać to na przykładzie księcia Mohammeda bin Salmana. 34-latek dał się poznać jako władca impulsywny, arogancki i skłonny do ryzyka. Zlecone przez niego brutalne zabójstwo Dżamala Chaszodżdżiego było po prostu zemstą za jego krytykę pod adresem dworu w Rijadzie. Ściągnęło na monarchię międzynarodową krytykę, nie przynosząc żadnych politycznych zysków.

Podobnie w kategoriach zemsty można rozpatrywać także otrucie Kim Dzong Nama czy Siergieja Skripala. Polityczne morderstwa, w których od lat specjalizuje się Kreml, są również częścią wojny hybrydowej. Zabijając swoich przeciwników w Wielkiej Brytanii czy Niemczech, Moskwa stara się podważyć zaufanie opinii publicznej do rządów państw demokratycznych. Pokazać, że nie są w stanie zadbać o własnych obywateli.

– Takie metody z reguły stosują reżimy, które nie są pewne swojego bezpieczeństwa i dla których najważniejsze jest zachowanie politycznej stabilności. Są gotowe bronić jej wszelkimi możliwymi środkami – zauważa w rozmowie z „Plusem Minusem" Andriej Sołdatow, jeden z najlepszych rosyjskich ekspertów w dziedzinie służb specjalnych i cyberbezpieczeństwa. Tutaj przykładem może być białoruski prezydent Aleksander Łukaszenko, który od sierpnia zeszłego roku walczy z własnymi obywatelami domagającymi się demokratycznych przemian, lub Władimir Putin. Ostatnio w rozmowie z „Welt am Sonntag" szef niemieckiego Urzędu Ochrony Konstytucji zauważył, że „metody rosyjskich służb stają się coraz ostrzejsze, a środki działania coraz brutalniejsze". – Najbardziej narażeni są uchodźcy polityczni z państw rządzonych przez reżimy, które posuwają się do stosowania przemocy wewnątrz kraju i poza jego granicami. Kiedyś były to reżimy socjalistyczne, a dzisiaj mogą to być państwa postsowieckie albo bliskowschodnie – mówi prof. Thomas Wegener Friis, historyk z Uniwersytetu Południowej Danii. Tym, co wyróżnia dzisiejsze zamachy i porwania organizowane przez służby jest to, że często są przeprowadzane w ostentacyjny czy nonszalancki sposób. Tak jakby państwom za nimi stojącymi wcale nie zależało na tajemnicy i dyskrecji. Zdaniem ekspertów to nie przypadek, takie podejście zaś wynika z kilku powodów. – Celem jest pokazanie dysydentom, że nigdzie nie są bezpieczni i nigdzie się nie ukryją. Oficerowie GRU przyłapani na próbie zabójstwa Skripala zrobili z siebie w telewizji głupków, bo im tak kazano. Sam Kreml nigdy nie komentuje swoich akcji. Robią to media na Zachodzie. Rosja robi „stuk", żeby wywołać nieproporcjonalne „puk". Te gierki mają służyć podgrzewaniu tematu – tłumaczy Cheda.

W rozmowie z dziennikiem „Globe and Mail" ekspert w dziedzinie rosyjskich służb specjalnych z renomowanego think tanku Royal United Services Institute for Defence and Security Studies prof. Mark Galeotti zauważa, że użycie nowiczoka było w rzeczywistości rodzajem wiadomości: „To było delikatne mrugnięcie okiem, tak żeby nie było wątpliwości, że odpowiada za to Moskwa". Takie podejście wynika również z poczucia bezkarności. – Mińsk, Moskwa czy Pekin wiedzą, że Zachód jest bezzębny. Zabicie Litwinienki, zamach na Skripala czy inne morderstwa uszły im na sucho – podkreśla Lucas. W tym miejscu warto przypomnieć, że zaledwie cztery miesiące po próbie otrucia Skripala Donald Trump spotkał się w przyjaznej atmosferze z rosyjskim prezydentem w Helsinkach.

Zdaniem prof. Galeottiego to, że państwa decydują się na mało skomplikowane i brutalne uderzenia zamiast skomplikowanych operacji, wynika z tego, że w erze cyfrowej coraz trudniej utrzymać tożsamość agentów i całą akcję w tajemnicy. Stąd nie ma sensu tracić czasu na misterne przygotowania.

Bond byłby bezsilny

Z jednej strony rozwój nowych technologii pozwolił służbom specjalnym na sprawniejsze prowadzenie operacji destabilizujących, dezinformacyjnych i szpiegowskich. Wystarczy wymienić chociażby cyberataki podczas amerykańskich wyborów z 2016 roku czy kampanię fake newsów dotyczących koronawirusa. Z drugiej strony w scyfryzowanym świecie mediów społecznościowych, wszechobecnych kamer wideo i ogromnych baz danych niemal każda działalność pozostawia ślady, dzięki którym człowieka łatwo jest zidentyfikować. O większości wymienionych wyżej zamachów wiadomo właśnie dzięki temu. „Jeśli prześledzić klasyczne opowieści szpiegowskie Le Carrego czy Fleminga, to widać, że wszystko, co robią ich bohaterowie, byłoby dzisiaj niemożliwe z powodu nowoczesnych technologii" – mówił dwa lata temu w rozmowie z portalem Axios Edward Lucas.

W erze cyfrowej fałszywa tożsamość, która przez lata pozwalała służbom swobodnie działać na obcym terytorium, nie zapewnia już takiej ochrony. Jak pisała rok temu „Rzeczpospolita", Amerykanie zauważyli, że w ponad 30 krajach ich agenci nie mają już fizycznego „ogona". Śledzą ich systemy nadzoru elektronicznego montowane na ulicach miast. „Pokazujesz się na granicy z Rosją, a tam sprawdzają księgę pamiątkową z twojej szkoły średniej, gdzie w rubryce dotyczącej celów życiowych wpisałeś pracę dla CIA. Wszystko jest teraz zdigitalizowane" – przyznał w rozmowie z serwisem Yahoo! News jeden z byłych funkcjonariuszy amerykańskiego wywiadu.

Jak zauważa brytyjski tygodnik „The Economist", wprowadzenie kilkanaście lat temu paszportów biometrycznych spowodowało, że ulubiona technika izraelskiego Mosadu, czyli kradzież dokumentów turystom i podmienianie zdjęć, stała się praktycznie niemożliwa do wykorzystania. Podobnie jak posługiwanie się dokumentami wystawionymi na podstawie świadectw urodzenia zmarłych dzieci. Z powodu digitalizacji danych znacznie wzrosło ryzyko wykrycia takiej metody. – Zbieranie przez służby różnych krajów danych biometrycznych oznacza, że agenci nie są w stanie brać udziału w tak ekstremalnych misjach jak zabójstwa więcej niż jeden raz. Gdyby do eksplozji w czeskim magazynie broni nie doszło w 2014 roku, tylko kilka lat później, to rosyjscy oficerowi, którzy za nią odpowiadali, najpewniej nie byliby już w stanie dostać się do Wielkiej Brytanii i otruć Skripala – tłumaczy „Plusowi Minusowi" prof. Galeotti.

W artykule dla „Foreign Policy" Lucas za pomocą historii wymyślonej studentki z Kanady, która przyjechała do Moskwy, w obrazowy sposób pokazał wszystkie trudności, z jakimi musi się mierzyć szpieg w dzisiejszym świecie. Jeszcze kilka lat temu rosyjscy śledczy, by ustalić prawdziwą tożsamość Kanadyjki, musieliby sprawdzić jej dokumenty, przesłuchać ją, śledzić albo przeszukać jej rzeczy. Obecnie poszukiwania mogą zacząć od internetu. Zobaczyć, czy jej zdjęcia pojawiają się gdziekolwiek w sieci albo czy informacje o niej znajdują się na stronach uczelni, na której ma rzekomo studiować. W dzisiejszych czasach już brak jakiejkolwiek aktywności w mediach społecznościowych może wzbudzić podejrzenia. Do tego pozostaje przeszukanie ogromnej bazy danych, by sprawdzić czy jej twarz została uchwycona przez którąś z tysięcy kamer monitoringu. Dzięki temu łatwo ustalić, gdzie była i z kim się spotkała.

– Niestety, Chiny i Rosja są od nas lepsze, jeśli chodzi o używanie nadzoru elektronicznego. Zachód robi to post factum, jak np. po zamachu w Salisbury, a oni robią to na bieżąco. Otwarte społeczeństwa dużo trudniej bronić niż te zamknięte – zauważa Lucas.

Czy te oczy mogą kłamać

Swoją nazwę portal śledczy Bellingcat zawdzięcza bajce o myszach, które, chcąc chronić się przed kotem, postanowiły zawiązać mu wokół szyi dzwonki. Ostatecznie żadna z nich nie wiedziała jednak, jak to zrobić. „My pokazujemy ludziom, jak umieścić te dzwonki na kocie" – tłumaczył w marcu w rozmowie z BBC Eliot Higgins, założyciel platformy. Bellingcat w ciągu kilku ostatnich lat stał się prawdziwym łowcą rosyjskich szpiegów. Wykorzystując ogólnodostępne w internecie dane, zdjęcia i nagrania oraz informacje pozyskane na czarnym rynku, dziennikarze byli w stanie ujawnić mnóstwo informacji o jednostce 29155 i jej tajnych operacjach.

Kiedy w 2018 roku brytyjskie służby oskarżyły Rosjan o zamach na Skripala i opublikowały zdjęcia zamieszanych w niego agentów, Kreml zorganizował groteskowy wywiad, w którym obaj mężczyźni stwierdzili, że są tylko turystami, a do Salisbury przyjechali podziwiać tamtejszą katedrę. Nie minęło wiele czasu od tej farsy, a Bellingcat ustalił, że obaj są oficerami GRU. Ich prawdziwe imiona to Anatolij Czepiga oraz Aleksander Miszkin. Posługując się informacjami ujawnionymi przez brytyjskie służby, ludzie Higginsa dowiedzieli się m.in., że agenci posługiwali się paszportami wystawionymi tego samego dnia w 2009 roku, a ich numery były niemal identyczne. Dzięki dostępowi do bazy paszportowej odkryli także, że na ich wnioskach o wydanie dokumentów znajdowała się adnotacja „tajne". Brakowało również zdjęć i innych kluczowych danych.

Przypuszczając już, że mają do czynienia z agentami służb specjalnych, zaczęli poszukiwać informacji związanych z najlepszymi rosyjskimi akademiami wojskowymi. Wreszcie natrafili na zdjęcie z placówki w Chabarowsku, na którym widać było mężczyznę podobnego do jednego z Rosjan z Salisbury. Podpis pod fotografią głosił, że otrzymał on tytuł Bohatera Federacji Rosyjskiej za misję w Czeczenii. Mając te informacje, Bellingcat odkrył, że chodzi o pułkownika Czepigę. W podobny sposób dzięki analizie dokumentów tożsamości oraz baz danych ubezpieczycieli samochodów, a także rozmów w terenie z mieszkańcami jednej z wiosek dziennikarze ustalili, że drugi zamachowiec to pułkownik Miszkin.

Idąc po nitce do kłębka, Bellingcat we współpracy z portalem Insider m.in. na podstawie nagrań z kamer monitoringu trafił na ślad Denisa Siergiejewa, trzeciego oficera GRU zamieszanego w otrucie Skripala. Okazało się, że wraz z ośmioma innymi oficerami odpowiadał także za zamach na Gebrewa. Co więcej, jeden z agentów z tej grupy, Władimir Moisiejew, brał też udział w nieudanym przewrocie w Czarnogórze w 2016 roku.

Miesiąc po próbie zabójstwa Skripala holenderskie służby złapały na gorącym uczynku czterech oficerów GRU, którzy chcieli się włamać się na serwery Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej. Instytucja ta badała wówczas, czym został otruty były rosyjski pułkownik. Przy zatrzymanych Rosjanach znaleziono laptopy ze śladami ich poprzednich operacji. Dzięki informacjom ujawnionym przez Holendrów Bellingcat ustalił, że zatrzymani Rosjanie używali swoich prawdziwych personaliów. Dziennikarze natrafili na ich dane w bazie rosyjskiej policji drogowej. Na tej podstawie odkryli, że jeden z agentów posługiwał się samochodem zarejestrowanym na adres jednego z obiektów w Moskwie należących do GRU. To pozwoliło im zidentyfikować łącznie 305 osób, które zarejestrowały swoje auta na ten sam adres.

W grudniu 2020 roku Bellingcat, Inisider, niemiecki tygodnik „Der Spiegel" oraz amerykańska stacja CNN opublikowały imiona i nazwiska oficerów Federalnej Służby Bezpieczeństwa zamieszanych w otrucie Aleksieja Nawalnego. Udało im się to m.in. na podstawie analizy logowań telefonów komórkowych do stacji bazowych oraz danych lotniczych. Dziennikarze byli w stanie ustalić, że rosyjska bezpieka śledziła opozycjonistę podczas co najmniej 30 jego podróży od 2017 roku. We wspomnianej marcowej rozmowie z BBC Eliot Higgins przyznał, że jego grupa pracuje już nad kolejnymi czterema podobnymi sprawami. „Myślę, że to dopiero czubek góry lodowej. Zabójstw może być znacznie więcej" – stwierdził założyciel Bellingcata. Zdaniem ekspertów demaskowanie działań służb nie uniemożliwi jednak kolejnych morderstw, porwań czy aktów sabotażu. – Rozwój technologii utrudnia pracę agentów, ale Rosjanie są w stanie się zaadaptować do okoliczności. Poza tym kolejne skandale wcale nie powodują czystek kadrowych – podkreśla Sołdatow. Podobnie uważa Robert Cheda. – Na każdą metodę jest kontrmetoda. Żeby nie narażać się na wykrycie, służby będą rekrutowały mieszkańców państwa, w którym ma dojść do operacji, albo będą współpracowały ze zorganizowanymi grupami przestępczymi albo religijnymi radykałami. Nie wykluczam, że w przyszłości, by oszukać systemy rozpoznawania twarzy, agenci będą przechodzili np. operacje plastyczne. Ten sam człowiek, tylko z innym kolorem oczu, będzie mógł znów wjechać do danego kraju – prognozuje ekspert.

Na celowniku służb znajdują się dziennikarze, naukowcy, polityczni przeciwnicy i każdy, kogo wskażą władze. Bezpieczeństwa nie zapewnia nawet funkcja szefa Interpolu. Kolejne skrytobójcze zamachy i otrucia pokazują, że metody, które powinny przejść do historii wraz z końcem zimnej wojny, wróciły do łask, stając się dla coraz większej liczby państw narzędziem uprawiania polityki międzynarodowej. Czując się bezkarnie, działają ostentacyjnie i nie martwią się o to, że ich wina może zostać szybko udowodniona. Wystarczy wspomnieć chociażby atak chemiczny w sercu Wielkiej Brytanii. Wszystko wskazuje na to, że w następnych latach sytuacja będzie się tylko pogarszać.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich