Binet zmienia historię o 180 stopni i początkowo stara się o symetrię liczb i wydarzeń. Jeśli Pizarro miał niespełna 200 ludzi, to Atahualpa też. Jeśli Hiszpanie więżą władcę Inków i potem go mordują, to u Bineta Inkowie aresztują króla Karola V i ginie on przy próbie ucieczki. Jeśli Hiszpanie małymi siłami stopniowo opanowują imperium Inków, to w wersji alternatywnej też tak się dzieje.




Potem symetria zostaje złamana, bo Europa nie jest jednolita, do każdego kraju i władcy trzeba podchodzić z osobna. Dla Atahualpy pomocne okazuje się w tym dzieło niejakiego Machiavellego. Wódz inkaski kolejno żeni swe księżniczki i wodzów z przedstawicielami rodów królewskich starej Europy, nie mija wiele lat, a Inkowie stają się znaczącą siłą na kontynencie. Ciekawe jest śledzenie, jak zmieniły się życiorysy autentycznych postaci. Pizarro staje się paziem inkaskiej księżniczki, a Michał Anioł i Tycjan nadwornymi artystami Atahualpy.

Co z tego wynika poza przyjemnością lektury? Może to, że historia okazuje się niezmiernie plastycznym materiałem. Nie wiadomo, co przesądza o jej kształcie, chyba przypadek. U Bineta religia „boga przygwożdżonego" zostaje zaadaptowana do inkaskich wierzeń w boga Słońce i stopniowo pół Europy łatwo godzi się na taki melanż. A proces ten, jego przebieg wydaje się o wiele bliższy dzisiejszej sytuacji Europy niż rozumiany dosłownie egzotyczny najazd zza Atlantyku.