Słysząc o niedawnym liście rezygnacyjnym niemieckiego kardynała Reinharda Marksa, przypomniałem sobie zdjęcie, które wciąż mam w telefonie, a które zrobiłem 24 października 2018 r. w Rzymie. W wypełnionej po brzegi Sala Stampa Vaticana tłum dziennikarzy bacznie obserwuje konferencję prasową z okazji tzw. Synodu o Młodych, podczas której przedstawiane są zarysy dokumentu końcowego obrad. U szczytu sali, przy długim stole siedzą: ówczesny rzecznik prasowy Watykanu Greg Burke, czterech biskupów i Paolo Ruffini, kierujący watykańską dykasterią komunikacji. Jednym z duchownych, siedzącym dokładnie pośrodku stołu, na widocznie honorowym miejscu, jest Reinhard Marx, metropolita Monachium i Fryzyngi. Z długą białą brodą, w okularach i ze złotym krzyżem na szyi przypomina bardziej bajkowego Świętego Mikołaja niż wysokiego rangą hierarchę. Zdjęcie udało się zrobić akurat wtedy, gdy odpowiadał na pytanie o przyszłość Kościoła. Dziś zdaje się, było to pytanie prorocze i choć nie pamiętam dokładnej odpowiedzi, przypominam sobie jedynie zaskoczenie, jakie poczułem, kiedy jej słuchałem. Kardynał mówił o mniejszościach seksualnych, roli młodych i kryzysie ekonomicznym.
To zaskoczenie wróciło później, kiedy w liście do papieża z 21 maja tego roku kard. Marx zwrócił się do papieża z prośbą o „przyjęcie jego rezygnacji z urzędu arcybiskupa Monachium i Fryzyngi oraz o decyzję o jego dalszym wykorzystaniu (jako kapłana – MK)" – o czym poinformowała w piątek 4 czerwca bawarska diecezja. „W gruncie rzeczy dla mnie jest to kwestia poniesienia współodpowiedzialności za katastrofę wykorzystywania seksualnego w ostatnich dziesięcioleciach przez osoby pełniące funkcje w Kościele" – napisał kardynał do papieża. Jak wyjaśnił, dochodzenia i ekspertyzy z ostatnich dziesięciu lat pokazały mu, że przez lata miało miejsce „wiele osobistych nieprawidłowości i błędów administracyjnych", ale „również błędów instytucjonalnych lub systemowych", do których – jak należy sądzić z wspomnianego listu – hierarcha w ten czy inny sposób przyłożył rękę, również z powodu ewentualnych zaniechań czy błędnych decyzji. Ta oferta czy nawet ofiara kard. Marksa okazała się ostatecznie niezwykle publiczna, biorąc pod uwagę mało przejrzysty sposób, w jaki duchowni zwykli postępować lub odnosić się do spraw nadużyć seksualnych.
Jego rezygnacja wydaje się na razie najważniejszym efektem dochodzeń w sprawie nadużyć w niemieckim Kościele katolickim. Dochodzeń, które były również zasługą kard. Marksa. Zrozumienie skali problemu w Niemczech wzrosło dzięki raportowi z 2018 r. przygotowanemu na zlecenie Konferencji Episkopatu Niemiec, której ten hierarcha był wówczas przewodniczącym. W dokumencie wskazano ponad 3600 przypadków nadużyć ze strony 1600 członków duchowieństwa w ciągu siedmiu dekad (od lat 40. XX wieku).
Kardynał w swoim liście do papieża nie podał żadnego przykładu niewłaściwie prowadzonej sprawy. Ale podkreślił, że reputacja biskupów w Niemczech wydaje się być na niskim poziomie. Uznał też, że Kościół przeżywa kryzys i znajduje się w „ślepym zaułku", dodając, że stało się dla niego jasne, że porażka „systemowa" musi mieć osobiste konsekwencje. „Nie jest również słuszne łączenie tych problemów w dużej mierze z przeszłością i byłymi urzędnikami kościelnymi" – napisał 68-letni Marx. Kardynał wziął winę na siebie.
Już w kwietniu tego roku odmówił przyjęcia niemieckiej federalnej nagrody za zasługi po tym, gdy ofiary nadużyć skrytykowały go za to, że nie zbadał przypadków molestowania, gdy był biskupem Trewiru w latach 2001–2007. Jak podawała anglojęzyczna Catholic News Agency, zarzucano mu, że nie opublikował w 2010 r. raportu o przemocy seksualnej w archidiecezji monachijskiej. Jeśli te zarzuty okażą się prawdziwe, kładzie się to cieniem na karierze duchownego. Karierze, która wiedzie przez większość najważniejszych instytucji Kościoła w Niemczech i w Europie.