Nie są natomiast fikcją „Płytkie groby na Syberii", wspomnienia spisane pod koniec lat 80. XX w. przez 70-letniego wówczas Michała Krupę, Polaka z Wielkiej Brytanii. Krupa walczył we wrześniu 1939, potem – poszukując rodziców – przekroczył świeżo wytyczoną granicę niemiecko-sowiecką. Złapany przez sowiecki patrol został okrzyknięty szpiegiem niemieckim, wylądował na dalekiej północy, w łagrze nad Peczorą. Wybuch wojny Niemiec z Sowietami nic mu nie dał – jako szpieg nie podlegał amnestii jak inni Polacy. Pod koniec 1941 r. wiedział, że kolejnego roku nie przetrzyma i postanowił uciec, póki ma jeszcze siły.
Skierował się na południe, dzięki szczęśliwemu zrządzeniu losu, dysponując koniem. Gdy konia zagryzły wilki, przesiadł się do pociągów, mając na sobie mundur służb telegraficznych. Podróżując koleją, później pieszo, dotarł do Afganistanu, po przebyciu 6,5 tys. km. Był jednym z nielicznych, może jedynym, któremu taka ucieczka się udała.
„Płytkie groby" napisane są prostym językiem – autor nie był literatem – ale to tylko wzmacnia wymowę wspomnień. Mówią, a właściwie krzyczą same fakty: opisy życia w łagrze, sadystyczny komendant, rozstrzelania, pomoc dwojga Rosjan, którzy wykurowali bohatera i wyposażyli w mundur kolejowy po aresztowanym synu. Niesamowity ciąg przypadków, który doprowadził Krupę do celu. W tle znalazł się krajobraz wojenny ZSRR, komunistycznego raju, w którym ludzie nie mają żadnych praw i giną jak muchy. Dla filmu polskiego, wciąż poszukującego tematu na monumentalne dzieło historyczne, idealny materiał na scenariusz.